sobota, 30 grudnia 2017

ja i książka

pochłaniają mnie, lubię je dotykać. Tak, należę do tych, którzy je wąchają. Jak zaczynam jakąś i poczuję, że mi leży to nie umiem przestać jej czytać. Wtedy mogę nic nie robić, nawet okruszki mi nie przeszkadzają. Chłonę ją każdą swoją częścią i sprawia mi to rozkosz. Były  takie wakacje, gdy byłam dużo młodsza i nie byłam opiekunką stada, z których nie pamiętam nic oprócz książek. Zapisałam się do biblioteki, gdzie spędzałam wakacje i codziennie wypożyczałem jedną książkę, czasami dwie. Nie miałam wtedy znajomych, nie chciało mi się jeść, ale wtedy przeczytałam wszystko Vonneguta. Było  bosko. Teraz też wpadam w takie transy, ale jest ciężej, kontroluję to, bo wiem, że wtedy maksymalnie zaniedbuję stado. Siedzą przez większość dnia przy bajkach, nie wychodzimy z domu, marudzą, nudzą się, ale ja nie umiem się oderwać. Dlatego ograniczam te transy. Ale właśnie po tygodniu wyszłam z jednego i muszę wam tę książkę polecić, ktokolwiek tu jeszcze zagląda. „Księga nocnych kobiet” Marlona Jamesa to powieść mocna, o Jamajce, o niewolnicach, o przemocy, o fizyczności, o relacjach między kobietami, o relacjach między kobietami a mężczyznami, trochę o miłości, wiele o samotności. To taka powieść, która śni mi się w nocy, to takie zdania, które chodzą mi po głowie, to takie bohaterki, które czuję, że stoją koło mnie. Wpadnijcie w ten trans- warto!

środa, 27 grudnia 2017

koniec z dziećmi

nadeszła wiekopomna chwila. Chwila, w której postanowiłam, że koniec z dziećmi. Teraz na pierwszym planie będę zwłaszcza ja. Choć teraz tak myślę, że chyba zawsze byłam ja. Tylko to ja nie było mną kobietą- Kasią przede wszystkim, a mną matką. I właśnie to postanowiłam zmienić. Nie che być już przede wszystkim matką. Chcę być znowu sobą. Jak ja to zrobię? Tego właśnie jeszcze nie wiem, ale muszę się za to zabrać.
Wiem, że jestem dobrą matką, bo dzieci mam ładne, mądre, szczęśliwe. Choć z drugiej strony jestem matką nieudolną, bo dzieci mnie nie słuchają, są głośne, pyskate. Zwłaszcza te większe, bo najmniejsze na razie jest bardzo grzeczne i zasługuje na pochwały, co może świadczyć, po raz kolejny o tym, że praktyka czyni mistrza. Czyli temat matki mam jakoś tam sklasyfikowany i ogarnięty, choć zajęło mi to trochę czasu i energii, a w trakcie tego zapomniałam, jak to jest być przede wszystkim sobą.
Najważniejsze jest chyba zamknięcie drzwi. Zwyczajne wyjście poza to, odcięcie, zamknięcie się w innym świecie i nie myślenie o tym, co jest za drzwiami, co się tam dzieje i jakby to było, gdybym weszła tam z powrotem. To jest najważniejsze, ale też najtrudniejsze. Z obserwacji gatunku wydaje mi się, że mężczyzną wychodzi to łatwiej, szybciej i mają się z tym o wiele lepiej. Nam potrzebny jest czas i jakaś supermoc, na którą nie każdą z nas stać. Dlaczego tak jest? Nie wiem, póki co, ale bacznie obserwuję i na pewno na coś wpadnę.
koniec z dziećmi, uwalniam je z siebie.

niedziela, 19 listopada 2017

o żonie

ledwo zgasły znicze, przyschły chryzantemy, zgniły resztki dyń, a już w ich miejscu pojawiły się choinki na wypasie, Mikołaje w stylu amerykańskim i polskim, prezenty z błyszczącymi kokardkami, renifery, elfy, anioły i inne błyszczące gadziny. Słowem wszyscy, oprócz Mikołajowej. Jej nie widać, ale w sumie czemu mnie to dziwi? Rozmiar ma większy niż 38, więc nie wpisuje się w trend lansiarskich anielic, a do tego Mikołaj cały czas się buja ze swoimi elficami, że hoho, więc biedna małżonka "czuje magię przygotowań do świąt". Tak, to jest magia. Latanie z siatami, tworzenie list zakupów tak długich, że i rolka papieru toaletowego wymięka, a i tak zawsze o czymś zapomnisz, stanie w kolejkach, żeby nabyć najbardziej zjadliwe kąski. Nie daj Boże , jeździsz autem- bój na parkingach przypomina prawie bitwę pod Grunwaldem, a większość wgnieceń i zarysowań to właśnie " przedświąteczne pamiątki ". Takie można rzec prezenciki od losu. No właśnie prezenty. Dumasz, co by tu nabyć, aby nie strzelić bankruta i nie ratować się " u bociana ", no i żeby nie były to znowu skarpetki, bo karma wraca i ty też dostaniesz kolejne Mikołaje na stopy . I znowu Mikołaj, a gdzie szanowna małżonka ? A no tak, czuje magię przedświątecznych przygotowań. Jak już przytacha te wszystkie siaty na domowy biegun północny, to zaczyna się prawdziwa magia szorowania okien, co by dzieciątko wiedziało, gdzie wlecieć z tymi cudnymi skarpetami, podłóg i kurzy, żeby kochana rodzina mogła jeść którąś z dwunastu potraw wprost z podłogi, bo taka błyszcząca i pucuje toaletę, bo wiadomo po takim jedzeniu.. I jak już skończy poerwszą fazę magicznych przygotowań, to zaczyna to cudowne świąteczne gotowanie. 12,14,24 ile tam potraw chcecie. A kto powiedział, że w kuchni nie można spać, pilnując makówek, karpi, galaret i innych barszczy. Mikołajowa przepełniona magią przedświątecznych przygotowań wcale nie zazdrości Mikołajowi, który tylko się buja, a ona tarza się w blasku i to do tego, co roku w taki sam sposób. Zacznijmy świętowanie, Mikołajowe !

piątek, 3 listopada 2017

rodzice bez medalu

są rodzice na medal. Tacy, którzy dostają listy gratulacyjne, podziękowania, ich zdjęcia wiszą na szkolnych gazetkach, a nazwiska są odmieniane przez wszystkie przypadki. Tacy rodzice się angażują, gotują, kopią, kupują,rysują, wycinają i grają na zębach. Dowiaduję się o nich i ich "czynach", gdy odbieram dzieci z uwielbianych przeze mnie instytucji państwowych. I zawsze, gdy widzę opisane ich zasługi to dopadają mnie uczucia: podziwu i smutku. Podziwu, bo nie mogę wyjść z zachwytu, że ci rodzice wydają swoje prywatne pieniądze, żeby na przykład kupić magnetofon, poświęcają czas, żeby wykarczować górkę, pomalować klasy, przynoszą ołówki i kolorowe kartki. Naprawdę:łał!! A smutek mnie ogarnia, bo my z ojcem nie jesteśmy rodzicami na medal. Nie grabimy przedszkolnych liści, nie chodzimy na szkolne wycieczki, nie przebieramy się za Mikołaja, ani nawet kartek białych nie przynosimy, bo nasze dzieci wszystkie zamalowują. I oczywiście, jak jest prośba o upieczenia ciasta to się zgłaszam, w najgorszym wypadku kupuję, ale nigdy nie robimy niczego tak sami od siebie. Nie proszeni. I dlatego nasze nazwisko nie jest pisane złotymi zgłoskami na tablicach chwały i jako jedna z nielicznych nie dostałam listu podziękowania na koniec roku. Ojciec nic sobie z tego nie robi, mówi, że my mamy trójkę  i gdybyśmy wszędzie karczowali tę trawę to byśmy już w ogóle chyba nie spali, ani czasu dla siebie nie mieli. Może ma rację, choć czasami chciałabym chyba taki plastikowy medal, żeby połechtać swoje rodzicielskie ego. Choć z drugiej strony chyba wolałabym dostawać listy gratulacyjne za to, że dziecko jakieś takie wyjątkowe w jednej czy w drugiej dziedzinie. No, ale do życia bez medali chyba też muszę się przyzwyczajać, na wszelki wypadek.

środa, 25 października 2017

o smutnym chłopcu

Antek chodzi do przedszkola, które realizuje program "optymistyczne przedszkole". Wszędzie uśmiechy, kodeksy optymistycznych dzieci, nauczycieli, rodziców. A wsród tego dziecko A., które raczej jest pochmurne, a ostatnio to nawet rzekłabym całkowicie zachmurzone. Coraz bardziej nas to niepokoi. Postanowiliśmy  podjąć jakieś działania. Jednym z nich było podjęcie przeze mnie dziś rozmowy na temat jego optymistycznego przedszkola. Produkuję się tłumacząc na czym polega optymizm. Że jak pada deszcz to optymista się cieszy, że moze skakać w kałużach, gdy sypie śniegiem to się cieszy, że można  lepić bałwana i tak dalej się rozkręcam. Na co dziecko A. odpowiada: dlatego ja nie chcę chodzić do TEGO przedszkola. Chcę się wypisać!! No Houston, mamy problem ze smutnym chłopcem. 

wtorek, 19 września 2017

dzieła

moje spowodowały, że u mnie taka cisza. Starsze dopasowywały swoje grafiki zajęć do mojego życia, a młodsze dzieło systematyzuje sobie to, co umie. A umie siedzieć, umie pić mleko z butelki, umie jeść stałe posiłki, umie sama się bawić, umie byc grzecznym dzieckiem, umie spać w dzień nawet dwie godziny(!). Nie umie natomiast spać całą noc i budzi sie co dwie- trzy godziny. I nie jest to głód, nie jest to choroba, nie jest to ból tylko miłość do cyca. Miłość, którą matka definitywnie chce ukrócić. I nie ma, że boli, trzeba być twardym. Kiedy już jednak zapominam o drobnych rysach na nych dziełach, to mogę się im przyglądać i porównywać i gdakać na ich temat.

sobota, 12 sierpnia 2017

nie zabieraj tego!

unikam postów moralizatorskich, poradniczych, doradczych, bo nie czuję się matką ekspertką i wydaje mi się, że wciąż niewiele wiem. Ale  nadszedł ten moment, gdy chce się z Wami podzielić swoimi jakże "celnymi uwagami" dotyczącymi rodzicielstwa. Będzie o pakowaniu. Punkt pierwszy, o którym juz chyba kilkakrotnie wspominałam, nie cierpię się pakować. Punkt drugi, ojciec dzieci jest minimalistą ( no może nie w kwestii ilości potomstwa, ale w pozostałych już tak). Z połączenia tych dwóch rzeczy powstanie garść porad o tym, czego nie warto ze sobą pakować, a dzięki czemu nawet rodzina z kartą dużej rodziny nie musi brać ze sobą przyczepki, wystarczy tylko bagażnik dachowy;-)
Po pierwsze- nie trzeba brać ze sobą tony zabawek dla dzieci. Te starsze mogą się spokojnie bawić patykami, liściami, starymi butelkami i pojemnikami po jogurtach, a niemowlakom wcale niepotrzebne są grzechotki, bo i tak lepiej bawią się chusteczką nawilżaną, łyżeczką czy pustym, metalowym pudełkiem po cukierkach, które zjadły te starsze dzieci.
Po drugie- nie zabieraj ze sobą wszystkich słoiczków dla niemowlaka, bo przy intensywnym zwiedzaniu i tak nie ma czasu na ich podanie, a podgrzanie to już w ogóle zawracanie głowy. Wystarczy cyc i karm matko i delektuj się kilkoma czynnościami mniej, w stylu mycia butelek, łyżeczek no i jeszcze prania tych wszystkich śliniaczków i upapranych ubranek. Dziecko przeżyje, a bagaż będzie lżejszy.
Po trzecie- jak już jesteśmy przy ubraniach, to uważam za zbyteczne branie parzystej liczby ubrań zapasowych. Bo świat się nie zawali ( tak, nie zawalił się) jak dzieci chodzą w lekko ubrudzonych spodenkach czy w koszulce z kleksem z loda. Szczególnie jeżeli większośc czasu i tak spędzasz na plaży, czy na wsi, a nie w muzeum w Luwrze.
Po czwarte- zbyteczne będą wszystkie cudowne kosmetyki do ciała dla matki typu balsamy, żele, maseczki, że to niby wieczorem zrobisz sobie spa, bo czasu więcej. Nie daj się oszukać! Żadnego spa nie będzie, bo czasu wcale nie jest więcej, a za dzieckiem na wakacjach musisz biegać tak samo, jak w domu, albo i więcej, bo może się jeszcze utopić w jakiejś sadzawce, więc taplasz się cały dzień w wodzie, że skórę masz raczej jak żaba, a wieczorne spa to poduszka, na którą padasz twarzą do dołu, of course!
Po piąte- wszędzie są sklepy i gdy czegoś zabraknie, skończy się lub nie daj boże, jednak zaczną ci przeszkadzać koszulki brudne od lodów, to możesz skoczyć tu i tam i nabyć to, czego potrzebujesz.

To o czym zapomnieć jednak nie możesz to melisa i dużo chusteczek nawilżanych, bo na wakacjach z dziećmi będą ci potrzebne, pozwolą wyjść z twarzą -czystą- z wielu sytuacji!

środa, 26 lipca 2017

o tym, jak nie było

wróciliśmy, przeżyliśmy, choć łatwo nie było, ale kto jak nie my dałby sobie radę. Pot lał nam się z czoła i to bynajmniej nie z upałów. Leciały przekleństwa i to nie z powodu emocjonującego wydarzenia sportowego. Bo "wakacje" z naszymi "koneserami toalet" to jest jakby oksymoron, to tak jakby mówić o ciepłych lodach czy słonecznym Bałtyku. I na pewno na tych dynamicznych "wakacjach" w naszym powiększonym składzie nie było:

spokojnie- to pojęcie jest zbyt abstrakycjne dla" koneserów toalet". Mam takie wrażenie, że spokój wyprowadza ich z równowagi. A już spokój rodziców jest im całkiem obcy. Wchodzimy gdzieś niby spokojnie, błagamy konesreów o stwarzanie chwilowych pozorów, ale zaraz po przekroczeniu progu jakiegokolwiek miejsca koneserzy od razu muszą iść do...toalety. I ten pozorny spokój mija, bo ty mówisz już chwileczkę, zaraz, zajmijmy stolik, kupmy bilety, ale koneserzy nie uznają zajmowania stolików czy kupowania biletów, oni musza rozpocząć zwiedzanie natychmiast. A toalety uwielbiają. W te "wakacje" zwiedziliśmy ich setki, bo i byliśmy w wielu miejscach. W przypadku syna ten "wewnętrzny nepokój pęcherza"był tak duży, że zaliczyliśmy też sporo drzew i krzewów.

refleksyjnie- ale, że co, że chciałabym pomyśleć nad sobą, nad nami, nad światem patrząc się na fale? no chyba śnisz! Koneserzy jedyną refleksję mają nad wyborem zestawu lego i przekalkulowaniu, ile im zostanie jak kupią jedno pudełko i czy wystarczy im na jeszcze coś.( Bo w tym roku koneserzy wszystko mieli sobie kupować za swoje pieniądze. I to było odkrycie i złoty strzał, bo córka, która należy do umiarkowanych filantropów, dochodziła do olśniewających myśli, że wydanie 14 zł za 5 minut skakania na dmuchańcu to jest "lekka przesada i zdzierstwo")Tak więc jedyna refleksja na jaką mogłam sobie pozwolić, to pięć minut w samotności, w sklepie spożywczym i chwila zadumy nad tym,ile bułek kupić, tam koneserzy nie wchodzili, choć oczywiście chcieli, ale udało mi się uciec.No i nie ma tam toalet;-)

powolnie- spacer to pojęcie, które w naszym przypadku nabiera nowego znaczenia. Bo albo musisz gonić za hulajnogą, albo za którymś z koneserów, który oddala się w kierunku jakiejś niebywałej atrakcji, którą właśnie dojrzał. Istnieje też opcja, ze biegniesz z wózkiem, bo najmłodsza z koneserów ( tak ona też robi kupę w najmniej oczekiwanych momentach i przewijanie na przednim czy tylnym fotelu samochodu, w deszczu czy wietrze to już żadne wyzwanie) lubi prędkość, no i jak coś się dzieje.

cicho- gadanie to by jeszcze nie był aż taki problem, ale koneserzy dzielą się zadaniami. I tak koneser A. gada lub jęczy, bo ma niezliczoną ilość problemów ( tak, jasne), zaś koneserka Z. śpiewa, krzyczy, non stop się śmieje, co denerwuje konesera i zaczyna jeszcze głośniej jęczeć, koneserka jeszcze głośniej śpiewać i tak w koło. A do tego włącza się najmłodsza z koneserów, której momentami przeszkadza już wszystko, a jak wszystko przeszkadza to pomagają kołysanki, więc do tej "ciszy"dołączam ja matka i moje "aaaa, kotki dwa". Morza to mogę sobie posłuchać teraz na youtubie.

Tak nie było. I nie wylegiwaliśmy się, i nie odpoczywaliśmy, i nie nudziliśmy się. Bo byliśmy na wsi, gdzie była cała rodzina i zmieściliśmy się z czwórką innych dzieciaków  w jednym domu, bo przeżyliśmy inwazję komarów w naszym wakacyjnym domku,bo co chwilę się zbieraliśmy w poszukiwaniu skateparków, bo płynęliśmy promem, bo zwiedzaliśmy Kopenhagę nawet w ulewnym deszczu, bo odwiedziliśmy najlepszy budynek na świecie w Szczecinie, bo raz pływaliśmy w morzu. Bo pakowaliśmy się, co cztery dni. Bo tak fajnie się zmęczyliśmy;-)

poniedziałek, 17 lipca 2017

jestem na wczasach

wytargał nas wiatr, wyjście z domu oblewa mnie potem, torba, którą dźwigam waży z 10 kg jak nic, a i tak nie mam wszystkiego, standardowo zaraz po ubraniu czegoś świeżego dziecko H. puszcza pawia na mnie i na siebie, dzieci Z. i A. kłócą się o wszystko od tego, że oddychają "na siebie" po to, że w ogóle są rodzeństwem, a do tego wszystkiego atakują   nas tabuny komarów, co jest dopełnieniem tej sielanki, zwłaszcza jak ma się uczulenie na ukąszenie komarow( odkryłam, że dziecko A. też ma). O czym to ja mówiłam? A że jestem na wczasach....

środa, 5 lipca 2017

love song for halina

chyba już się poznaliśmy- wszyscy. My wiemy na co stać dziecko H, a ona wie na co może liczyć z naszej strony. Halszka, jak każdy, ma lepsze i gorsze momenty. Jakoś tak skłonna jestem mówić, że tym razem jest tak mało różowo, ale poprzednio spontanicznie też tak mówiłam. Nowością przy trzecim dziecku jest większa świadomość, że wszystko mija, że wszystko może się zmienić, że wszystko jest jakoś tam takie same. Dlatego też wiem, że z perspektywy czasu pewnie będę mówiła, że wcale nie było tak źle, tak jak teraz mówię o niemowlęctwie Zuzy i Antka, choć wtedy oczywiście narzekałam, a jakże. Mając to wszystko na uwadze, Halszka jest żarłokiem, bardzo towarzyskim i pogodnym. Z tą pogodą ducha, to trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, że radość sprawia jej towarzystwo stałe, ciągle, bez przerwy, wtedy jest radość. Gorzej, jak musi zostać sama. Zwierzę stadne. Ponadto doskonale opanowała sztuczkę przewracania z pleców na brzuch, a w drugą stronę narazie słabo, więc stale musi ktoś ją obracać. Poza tym picie z butelki wody idzie jej coraz lepiej, a od dwóch dni wykazuje też zainteresowanie innymi produktami niż cycowe mleko. Nie ukrywam, że kamień powoli spada mi z  serca. Halszka jest też od urodzenia wybitną "stękaczką". nie tyle gaworzy, ile dużą stęka, wydaje długi, wyjący głos. No i uśmiecha się, uśmiecha, uśmiecha.

wtorek, 20 czerwca 2017

po kapciach mnie poznacie

syn był u fryzjera. Po powrocie był bardzo podekscytowany swoim nowym wyglądem. Cały czas chodził i się przeglądał, poprawiał , no cudo. Mówię mu: no super wyglądasz! Jutro w przedszkolu chyba cię nie poznają! Na co on mi odpowiada: no co ty, poznają przecież po kapciach!! Jak to dobrze czasami sobie przypomnieć, że życie jest takie piękne i proste- dziś się nie czeszę, wszyscy i tak patrzą na kapcie:-) 
Fryzura na piłkarza;-)kto to?

czwartek, 15 czerwca 2017

nie jestem anna

i brzuch mi zwisa. I może nie do końca mi to zwisa, że on tak wisi, ale też nie rwę sobie włosów z głowy, bo one same wypadają. I wcale się nie błyszczą tak, jak Annie. A i uśmiechu takiego też nie mam, że niby leżę, pachnę i rozkoszny różowy pulpecik kwili obok mnie, ewentualnie milcząco towarzyszy mi w spacerach w wózku. Owszem pulpecik jest, ale milczy około 20 minut, a  mój przejaw kobiecości, czyli sprytny strój, w którym łatwo i szybko można stać się chodzącą butlą, obrzyguje w 20 sekund po skończeniu karmienia. I zawsze rzyga akurat tam, gdzie nie mam zarzuconego uwielbianego przeze mnie dodatku odzieżowego- pieluchy tetrowej. Wracając do brzucha, Anna urodziła niedawno, ja dawniej, a nawet w czasach prehistorycznych, a on dalej dynda. Nie powiem próbuje udawać annę i raz na jakiś czas podejmuję próby rekordów brzuszkowych, ale mój osobisty trener, a raczej trenerka szybko się nudzi, gdy to ja biję rekordy i zazwyczaj po 3 minutach włącza syrenę alarmową, że mam już kończyć. Chyba lubi mnie taką " zwisającą". Nie wiem jak ta matka Anna to zrobiła, że rach ciach wróciła do swoich przedmatczynych zwyczajów, bo ja się od dwóch miesięcy umawiam na jedną rundkę squasha i jeszcze nie dotarłam. Może dlatego mi ciągle "zwisa" i dynda, a nie rzeźbi się matka posąg znad Wisły. W moim domowym instagramie nie ma takich filtrów, które zamaskowałyby to, że codziennie wieczorem najchętniej odfrunęłabym na swojej miotle czarownicy gdzieś w stronę księżyca. Na pewno NIE JESTEM ANNA.

wtorek, 6 czerwca 2017

pękam

dziś pewna pani powiedziała mi, że lubi jak opowiadam o swoich dzieciach, bo robię to tak szczerze i mówię o ich wadach, a wszystkie inne mamy, które zna tylko wychwalają swoje dzieci. Cóż takie krytykanctwo wyssałam chyba z mlekiem matki;-), i mając to na uwadze staram się umiejętnie przerabiać te barwne opowiadania o wadach kanuflując w nich zalety. Trudne? Też tak myślę. Ale teraz otwarcie i jak by nie ja przyznaję, że dziecko Z. jest urodzoną gwiazdą. Właśnie wróciłam ze szkoły, gdzie mieli pokaz swojego przedstawienia, w którym dziecko Z. grało jedną z głównych ról. I tak muszę to powiedzieć- bije resztę na głowę! Ma prawdziwy talent aktorski, a scena to jednak jest jej żywioł. I tak pękam z dumy!!

piątek, 2 czerwca 2017

mistrz liter

Dziecko A. przy obiedzie swoim najbardziej opanowanym, zrównoważonym tonem pyta: mamo, na jaką literę zaczyna się kurwa? ( widać z fascynacji cyframi przechodzi po mału na litery;-))

czwartek, 1 czerwca 2017

nowość

tym razem zafundowana przez dziecko H. Żebym się za bardzo nie nudziła i koniecznie cały czas uczyła. Swoje macierzyństwo określam jako intuicyjne. Nie czułam się i dalej nie czuję ekspertką. Często, gdy słyszę mamy pierwszego dziecka, jak opowiadają o wszystkich mądrościach to czuję, że nic nie wiem. Ale potem patrzę w lewo, zerkam w prawo widzę swoje dzieci i mówię sobie uff, żyją, biegają, czyli nie jest źle! I otóż to w tym swoim intuicyjnym i zdroworozsądkowym macierzyństwie nigdy nie byłam przeciwniczką smoczków. Dziecko Z. miało, dziecko A. ssało, tak i tym razem postanowiłam zapodać dziecku H. Ale tutaj niespodzianka. Dziecku H. smoczek nie przypadł do gustu. Oczywiście pojawiały się złote porady- kup inny smoczek, przytrzymaj go dłużej. I robiłam tak, choć standardowo ciągle słyszałam, że pewnie tak nie robię, ale to są też uroki macierzyństwa- wszyscy ci radzą i ciągle przypominają, że pewnie tak nie robisz. Jakbyś była masochistką i celowo skazywała się po pierwsze na ich " gderanie", a po drugie na "ryki" twojego dziecka. Tak lubię to!! Niech znów pojawi się smoczek. Otóż żadna ze złotych rad nie zadziałała i dziecko H. smoczka nie ma. I budzi to mój lęk. Bo zaczęłam zauważać, że wieczorami przy zasypianiu dziecko zaczęło traktować cyca jak gumowy gadżet. W ciągu dnia jakoś leci, ale wieczorem karmienie/usypianie zajmuje od 15-40 minut. Może to nie jest aż tak źle?? Ale moje obawy budzi też ten moment, gdy cyca odstawię,  co zbliża się wielkimi krokami. Może nie powinnam się martwić na zapas, ale ta nowość bezsmoczkowa potrzebuje wsparcia. Pozytyw jest taki, że nie będziemy musieli urządzać tej szopki pod tytułem przyszła wróżka ukradła smoczek i ryk też był. No i nie ma tych zdjęć ze smokiem na pół twarzy;-)

wtorek, 16 maja 2017

5 lat

60 miesięcy, 1826 dni doświadczam, że faceci są z Marsa, że genetyczne różnice są widoczne od pierwszego krzyku na porodówce. Od 5 lat jestem mamą małego faceta, który jest wielbicielem cukru, malkontentem wszystkiego wokół,fanem piłki nożnej, małowylewnym przedszkolakiem i fanatykiem liczb. Antku, kiedyś jak już opanujesz też litery oprócz liczb, to przeczytasz sobie, że życzę ci potęgi szczęścia, nieskończoności zdrowia i wielu pierwiastków uśmiechu.

niedziela, 14 maja 2017

spacerniak

i nastała jasność. I wyszło słońce. I wyległy tłumy do parków i na ulice. I rozpoczął się tour po okolicznych parkach, atrakcjach i karuzelach. I rozpoczęło się szukanie inspiracji na weekendy. I zaczęły się kłótnie - to weź ty coś wymyśl. I skróciła się lista tych, którzy chcieliby " odpoczywać" w naszym towarzystwie. I przydałaby się dodatkowa para rąk i oczu, żeby nadążyć za wszystkim. I chętnie nabylabym taką smycz przedłużaną z możliwością zapinania dzieci. I nie pogardziłabym zamkniętymi na kłódkę, ogrodzonymi placami we wszystkich parkach, żeby ma prywatna szarańcza nie znikała z pola widzenia. I cieszyłabym się dodatkowymi pasami dla posiadaczy hulajnóg, żebym nie musiała co chwilę wzdychać, zastygać i słuchać fochów tych dorosłych na rowerach, że "jezu, co to dziecko robi"! I chciałabym, żeby nie wszyscy chcieli spędzać słoneczne dni w parkach.I na szczęście są zdjęcia, na których wszystko wygląda tak słonecznie, spokojnie i uroczo, że aż się chce wracać na te wiosenne spacery;-)

poniedziałek, 8 maja 2017

czas dla siebie

21.30- powiedzmy zaczyna się  czas dla siebie matki trójki, choć śmiem twierdzić, że przy innych ilościach w tej kwestii jest akurat podobnie. W tym czasie kobiety powinny, tak przynajmniej mówią w telewizji śniadaniowej, piszą w gazetach dla super kobiet i the best matek, zrelaksować się zażywając kąpieli w olejkach eterycznych, potem powinny natrzeć się naturalnymi masłami z algami i innymi glonami, następnie jest czas na dopieszczanie paznokci, nakładanie maseczek no i koniecznie masaż. Po tej " toalecie" tryskający uczuciem mąż robi herbatę, podaje książkę, kocyk i oddajesz się intelektualnej uczcie. Tylko tak ciężko to wszystko zrobić w 10 minut! Bo każda zdrowa matka po 10 minutach " czasu dla siebie" leży jak zabita i chrapie i żadne algi jej nie przekonają. Tak więc padam, bez masła, bez kocyka i z paznokciami saute;-)

piątek, 5 maja 2017

matka pragmatyczna

po trzech miesiącach bycią mamą trójki jedyne spostrzeżenie, jakie mnie nachodzi w każdej, czyli prawie żadnej, wolnej chwili to pragmatyzm. Łapię się na tym, że każdy swój ruch, każdy krok wyprzedza o dwie myśli do przodu. Bo idąc do kuchni mogę zgarnąć kubek, wrzucić pranie do kosza i przy okazji zetrzeć kurz na szafce w przedpokoju. Nie ma zmarnowanych kroków, nieprzemyślanych ruchów, bezsensownych czynności. Mam takie wrażenie, że każda minuta jest zaplanowana i wykorzystana do maksimum.A kiedy pozwalam sobie na chwilę zapomnienia, tak zdarza mi się takie szaleństwo(!), gdy 20 minutowe drzemki dziecka H.nie są wykorzystywane na obieranie ziemniaków, wieszanie prania czy mycie podłogi, to wtedy rodzina jest bez jedzenia i żywimy się pizzą. Myślę nawet, że w tej pizzerii powinniśmy dostać kartę stałego klienta.
Wychodzenie na spacer z folią przeciwdeszczową, dodatkowym kocem, czasami jestem aż tak idealna, że mam nawet dodatkowe body na wypadek kupy ( no dobra, ale to jest rzadko), obowiązkowo dzieci Z. i A. chodzą w kurtkach przeciwdeszczowych, bo w naszym zmiennym klimacie deszcz jest codziennie i znienacka. A ja- torebka? co to jest? do wózka kupiłam sobie plecak, żeby mieć wolne ręce i żeby mi nic niepotrzebnie nie zwisało. Kurtka?- oczywiście zawsze przeciwdeszczowa, bo wiadomo! Buty?- koniecznie trampki, żeby było wygodnie, szybko i nieprzemakalnie. Ubranie- koniecznie bluzka, którą łatwo podnieść do góry- mleczarnia hula na pełnych obrotach. Naszyjniki?- tylko obroża przy szyi- nota bene robi furorę, jakąś część siebie musiałam zachować. No i kolczyki- tu z długich nie zrezygnowałam, co to to nie, przy dwójce dałam radę to i teraz się nie poddam. I tak jest mi z tym źle, ale wiem, że poprzednio też tak było i wiem (już), że z tego się wyrasta. I na to dorastanie akurat czekam....bo pragmatyzm mnie dusi!!!

poniedziałek, 1 maja 2017

po raz pierwszy

z dzieckiem nr 3 wyruszyłam na podróż ( zewnętrzną) w chuście . Był to rownież pierwszy wycieczkowy wypad w nowym, większym składzie. I muszę przyznać, że pomimo obaw, że będzie głośno, nerwowo i że po pół godziny będziemy wszyscy marzyć tylko i wyłącznie o tym, żeby ta " cudowna" wycieczka się skończyła, pozytywnie się zdziwiłam. Bo było dość spokojnie, przynajmniej jak na piątkę dzieci, wcale nie nerwowo i nie głośno. Oczywiście nie obeszło się bez focha Zu, ale na szczęście jej fochy szybko się pojawiają i dość szybko znikają, dlatego i tym razem kryzys został opanowany, a marudzenie starszej córki nie zepsuło całokształtu pozytywnego wrażenia. Stanowczość ojca, podróżniczy gen najmłodszej córki, dowcip "ojca chrzestnego" i opiekuńczość matek tym razem uczyniły udany wypad w chordach  " współczesnych rycerzy".
 

czwartek, 27 kwietnia 2017

mistrz języka

a właściwie to cyfr. Liczy we wszystkie strony, zasypia z cyframi na ustach i budzi się z matematycznym pytaniem. A ja już nie mogę znieść pytań, ile to jest 18+9, ile ty masz lat, ile dni zostało do... A wczoraj pojawił się w głowie " mistrza" kolejny problem: mamo, a ile mi zostało do "emretury"? I co tu odpowiedzieć? Syn jedzie dziś na wycieczkę. Oznajmił, że Milena( grupowa piękność, podkochująca się w synu, który generalnie stroni od dziewczyn, poza jedną;-)) chce z nim jechać w autobusie. I on wyjątkowo się zgodził. Więc mu mówię- no super, to musisz się o nią troszczyć. Na co syn: ma-mo, no nie przesadzaj! No w sumie sama zgoda na siedzenie, to jak na syna to już sporo. 

sobota, 15 kwietnia 2017

historia o nieumytych oknach

Wielkanoc wybitnie kojarzy się z szorowaniem framug i polerowaniem szyb. A od kiedy internet zalały kilka lat temu memy ze świętami i umytymi oknami, jakoś wybitnie mi się to spodobało i uzmysłowiło, jakie to idiotyczne. To znaczy szorowanie i polerowanie. Fajnie jest mieć czyste okna, umytą podłogę i wyczyszczone szafki. Ale punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie ukrywam, że jestem nistrzynią sprzątania "wierzchów", środki jakoś do mnie nie przemawiają. Jednak w tym roku i "wierzchy" do mnie nie mówiły. Bo jako dorodna kura stwierdzam, że mija się to z celem, bo w czasie gdy przejdę ze sprzętem czyszczącym z punktu a do puktu b to ten pierwszy już wymaga ponownej interwencji, gdyż moje dzieci mają liczne talenty, a na ich czele stoi talent wyciągania, wycinania, rzucania, kruszenia, rozlewania i ostatnio chowania to tu to tam tego, czego się wstydzą. ( nie będę się nad tym tu rozwodzić, ale powiem, że są to rzeczy śmierdzące w wykonaniu jednego z dzieci- możecie obstawiać co to i kto to? Jest nagroda:-))I być może na okna nie wchodzą i by mi ich może aż tak nie zepsuli swoimi talentami, ale obsługując tę trójkę średnio 20 godzin na dobę, mam bowiem cztery godziny snu w nocy, nawet nie chciało mi się nalać wody do wiadra. Przed oczami miałam te wszystkie memy Jezusa sprawdzającego umyte okna i stwierdziłam, że cudownie jest ich nie myć. Czuję, że zrobiłam dobrze, bo i tak ma lać i wszystkie umyte okna zabrudzą się, aż miło. A ja będę triumfować, bo przynajmniej się nie namęczylam przy ich myciu, bo przy codzienności to i owszem. Z moimi brudnymi oknami Wielkanoc i tak jest, i jajka są, i majonez jest i kurczaki są, i zające też. Cieszcie się świętami! 

środa, 12 kwietnia 2017

zaskakiwanka

ciągle, nieustannie, każdego dnia od nowa. 
Poprosiłam wczoraj zu, aby na chwilkę zajęła Halszkę zabawkami. Nagle słyszę- przydałby się jakiś sznurek! No to reaguję. Wchodzę, a tam już konstrukcja gotowa. Przywiązała do maty kabel od słuchawek, aby mogła sterować zabawkami na odległość i nie musiała rezygnować z bajki. To jest kreatywność i....egoizm;-)
A to jest fragment scenki z zabawy w "Emila", pod wpływem lektury. Do tego jeszcze było ciagłe wołanie- Eee- milll! tego niewidzialnego, przynajmniej dla mnie, bohatera. Aż się boję, jak będą wyglądać zabawy, no i nasz dom, po lekturze "Krzyżaków" ;-)

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

nowoczesny romantyzm

w samochodzie włączyliśmy z ojcem dzieci starą Tracy Chapman. Na co nasza najstarsza, wchodząca, przedwcześnie, w wiek nastolatki córka odzywa się z tylnego siedzenia: ale żenada! Ojciec reaguje: ale czemu? PrZecież to fajna romantyczna piosenka. Zuza na to: no jasne, patrz na moje oczy- już się zmieniły w serca!!! ( parska śmiechem) czyli w kwestii gustów muzycznych i romantyzmu zostajemy gdzieś daleko w tyle...

czwartek, 30 marca 2017

nowa błyskotka

widać? Pierwsze spostrzeżenie córki- ale słowo mama da się powiedzieć normalnie!! Tak, droga córko, bo to jest magiczne słowo, żeby przypadkiem rzeczona " mama" przypadkiem nie mogła odpocząć;-)

piątek, 24 marca 2017

za- raz- a!

kiedy podjęłam tę męską decyzję, niepochopną, ale nie wiem czy roztropną, to wierzyłam, ba! byłam pewna, że tym razem wszystko będzie ok i na pewno nie będę się tułać po szpitalnych ziemiach, leżakach i krzesłach. Los jednak lubi mnie sprawdzać ze wszystkich stron i nie omieszkał wysłać mnie na supernowoczesną rozkładaną leżankę w szpitalu w rodzinnym mieście. Szpitalu, który z poprzednimi kurczakami omijałam szerokim łukiem, pamiętając o swoich traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa. Wylądowałam tu jednak z powrotem po 28 latach tym razem w roli supportu dla najmłodszego pisklaka. Dopadł ją jakiś zarazek na tyle poważny, że bez wenflonu się nie obeszło. Na szczęście młoda dochodzi do siebie, a mój kręgosłup powoli dostosowuje się do spania na desce. Szukając pozytywów to mam niedaleko do domu, więc nie muszę korzystać z urokliwego prysznica. A poza tym zastanawiam się nad wydaniem rankingu oddziałów dziecięcych w województwie, bo mam już jakieś tam doświadczenie. I poza drobnymi niedogodnościami muszę przyznać, że jak dla mnie personel jest naprawdę ok . No chyba, że nie jestem zbyt wymagająca?;-) 
A to Halszka pokonująca zarazek. Prawda, że nieźle jej idzie? 

niedziela, 12 marca 2017

0:1

jest 20.00, a ja czuję jakby była co najmniej północ, oczy nie mają siły już patrzeć na nic, a mózg paruje, a w jego oparach nie ma nic. Bluzka jest już porzygana ze wszystkich stron, bo do południa to jeszcze trzymam fason jako tako i przykładam uwielbiane pieluchy tetrowe, ale z biegiem dnia i ciągłym jej poszukiwaniu i niespodziewanym ulewaniu, porzucam swoją "przyjaciółkę". Do tego jeszcze żołądek przyrasta do kręgosłupa i mogłabym pić wodę wiadrami, a tu dziecko h. płacze, dziecko z. niby gra na keybordzie, tańczy i śpiewa jednocześnie, a dziecko a. standardowe jęczy, że jest głodne, i bynajmniej nie na to, co ja proponuję. A no i zapomniałam o najważniejszym, pociechą dla dziecka h. jest mleczarnia, do której mogłaby być przyklejona 20 godzin na dobę, czasami. Więc ze łzami w oczach jak wywłoka z dna morza, przytwierdzona do kanapy rozkoszuję się wolnością matki. No i te komplementy, z lewa i prawa, jak już zbiorę się na tyle, żeby jednak się ubrać i wyjsć z domu, to wszyscy , no prawie wszyscy, witają mnie uroczym - oj, chyba pani zmęczona. A gdzież tam? Kwitnę, promienieję, przekwitam - tylko dziwi mnie dlaczego wy tego nie widzicie? Walczę dalej, ale wczoraj dzieci mnie pokonały- niech się cieszą chwilową wygraną! 

poniedziałek, 27 lutego 2017

ta ostatnia niedziela

przypomniała mi, że niemowlaki oprócz tego, że jedzą, śpią i duuużo wydalają, to jeszcze marudzą. Wczorajsze przesilenie ze strony najmłodszej córki vel. Pyśki doprowadziło mnie nawet do pierwszych w tym rozdaniu łez. Pyśka nie miała ochoty na nic, no prawie na nic, bo chętnie nosiła się na rękach, co odbiło się znacząco na bólu moich pleców, które wieczorem odmówiły już jakiejkolwiek współpracy. Druga rzecz, która sprawiała Pyśce przyjemność, a właściwie dwie rzeczy to - cyce. I może i bym się na to zgodziła, gdyby nie fakt, że do ogarnięcia mam jeszcze dwa pozostałe szkodniki i samą siebie, z ssącym żołądkiem, a chętnych do usługiwała nie widać. Wierzę, bo tylko wiara mi pozostała, że był to jednostkowy incydent, który nie powtórzy się co najmniej przez najbliższe dwa tygodnie. Póki co dziś wszystko narazie wróciło do niemowlęcej sielanki. I tak ma być. 

poniedziałek, 20 lutego 2017

starsza

najstarsze dziecko niepostrzeżenie, w mgnieniu oka kończy dziś 8 lat. Kiedy to minęło? Nie wiem. Dopiero przebierałam jej pieluchę, wybierałam sukieneczki, przypinając kolorowe spinki, delektowałam się śpiącą córką, wpatrywałam się jak śpi. A dziś? Codziennie rano prowadzę batalię, żeby wstała do szkoły, żeby jednak ubrała spodnie i że opaska niekoniecznie jej pasuje. Po południu walczę dalej, żeby odrobiła zadanie, żeby wyniosła talerz do zmywarki, żeby nie przezywała brata. A do tego przez cały dzień razem z ojcem krzyczymy, prosimy, żeby przestała już śpiewać lub przynajmniej robiła to ciszej ( myśleliśmy nawet o plastrach na buzię;-))Problemy  odparzonej pupy zamieniły się na problemy z miłością do Marcina i podkradaniem reszty z zakupów. Czasy się zmieniają. I wcale nie jest łatwiej. Jedno póki co jest niezmienne miłość do playmobili i to jest nadzieja, że nasza Zu jeszcze jest mała, choć nieuchronnie coraz starsza. Droga Zu- pogody na każdy dzień- mama i tata. 

środa, 8 lutego 2017

tydzień w matrixie

i jak? Teraz to pytanie zastąpiło - już?dzieje się coś? I jedno i drugie tak samo trudne do odpowiedzi. Bo jak jest? Jakby wszystko działo się gdzieś obok, jakby nic nie dało się zrobić, jakby najprostsze czynności wydawały się nie do zrobienia. Tak się czuję. Niby wszystko ogarniamy, niby posuwany się do przodu, ale na jakiejś takiej adrenalinie, że nie potrafię powiedzieć, co działo się przed chwilą. A może to dlatego, że przed chwilą działo się aż tyle. Kiedyś miałam chomika i ten chomik miał karuzelę, w której biegał, a teraz ja siedzę w tej karuzeli. I co chwilę przekładam, zamiatam, nalewam, wycieram, rozlewam, przesuwam i setki innych - am. Do tego wszystkiego obok karuzelki biegają małe chomiki, które uwielbiają robić sobie na złość, a pozytywne uczucia miedzy nimi pojawiają się tak samo szybko i znienacka jak znikają. Poza tym zaczynam się irytować na instytucje państwowe ( które uważam za wybawienie- czasami), do których uczęszczają, bo cały czas utrudniają mi wyjście z matrixu. Codziennie pełno zadania, co chwilę jakieś testy, dyktanda, ćwiczenie nut, zbieranie pustych słoików, szukanie kolorowych włóczek, potrzebne są też " sztuczne oczy" do przyklejania, bale przebierańców, wierszyki na dzień babci... I jako, że sama jestem częścią tego systemu, to rozumiem intencje, rozumiem potrzebę, ale siedząc po drugiej stronie, po prostu mam dość i zdarza mi się przeklnąć koleżanki po fachu za kolejne butelki po actimelu.  Tak więc kręcę się w tym swoim matrixie szukając drzwiczek do wyjścia. Z każdym okrążeniem nabieram wprawy i idziemy coraz lepiej. Ba, wydaje mi się, że widzę nawet światełko w tunelu. Wracam do siebie- pomału, ale z nadzieją.

niedziela, 5 lutego 2017

mój wkład w hr

HR w ostatnich latach staje się siłą. W zakładach pracy, jak grzyby po deszczu, rosną działy zajmujące się rekrutacją nowych pracownikow. Podążając tym tropem i ja postanowiłam wnieść swój wkład  w tę dziedzinę. I tak oto 1 lutego przed południem zostałam mamą swojej prywatnej HR, która będzie nowym " pracownikiem " w naszym gnieździe. O akcji pisać nie będę, bo było szybko i klasycznie boleśnie, ale warto. To co było inne niż poprzednio to wszystko to, co wydarzyło się po. Bo byłam wyraźnie traktowana jak "weteranka". Omijały mnie wszystkie wykłady lekarzy, położnych, pielęgniarek- bo pani już wszystko wie, a na sali byłam swoistą ekspertką, do której wszyscy zwracali się o poradę. Czułam się dość dziwnie w tej roli, bo nie czuję się chyba dość komfortowo w tej sytuacji. Choć z drugiej strony widząc lęk i strach w oczach koleżanek z sali, czułam ulgę, że przynajmniej ręce nie trzęsą mi się aż tak bardzo, bo drobne dreszcze są zawsze. A oto nasza Halinka- kolejna myślicielka do kolekcji 

czwartek, 26 stycznia 2017

centra handlowe- polecam

bardzo prawdziwy, jak dla mnie, obraz macierzyństwa. W większości obrazów widziałam siebie i nie wstydzę się tego powiedzieć. Czy zasługuje na Paszport Pokityki? Tu mam pewne watpliwości, ale na pewno polecam do przeczytania, chyba jednak dla rodziców niż dla kandydatów na rodziców. Tych drugich może przestraszyć, a pierwszych stawia przed lustrem. 

wtorek, 24 stycznia 2017

klocek

Syn  od zawsze stwarzał kłopoty, jeżeli chodzi o sprecyzowanie jego zainteresowań. I pytanie: co mu kupić? wywoływało w mojej głowie pustkę. Bo autka- średnio, dinozaury - też nie, narzędzia- odpadają. Wsród całego asortymentu zabawek największą, żeby nie powiedzieć jedyną sympatią, cieszą się klocki duplo ewentualnie lego. Gdy już wykaże chęć zabawy, bo z tym też bywa rożnie, to jedyne czym się bawi to tworzenie konstrukcji z klocków. To one stanowią substytut tego, co lubi najbardziej, czyli od jakiegoś pół roku, kopanie piłki. Tak więc synu, ku twojej pamięci - klocki to było to, co sprawiało ci frajdę. 

niedziela, 22 stycznia 2017

toczę się

Dalej. Plany się zmieniły, wyjątkowa córka się obróciła, więc zostało mi czekać na jej wolę wyjścia. Z każdym dniem jest bliżej...a ja już tak bardzo nie mogę się doczekać! 

środa, 4 stycznia 2017

wyjątkowy news

wiem, wiem, wiem- wszystkie dzieci są wyjątkowe. I też wiem, wiem, wiem- nieładnie jest się chwalić, wynosić, panoszyć i takie tam. Ale to musi zostać gdzieś zachowane. Bo kiedy byłam w ciąży Zu to spadło na nas z nieba pojęcie chorób genetycznych- staliśmy się ekspertami. Daliśmy radę, opanowaliśmy sytuację, z chorobą żyjemy i są chwile trudniejsze, ale ogólnie do przodu.
Kiedy dowiedzieliśmy się o drugim dziecku drżeliśmy delikatnie, a kiedy pan doktor robił usg prenatalne i zatrzymywał się na dłużej przy kolejnych narządach to my traciliśmy oddech. Gdy przy nerkach zamilkł to już wiedzieliśmy, że coś się święci. I tak było - Antek jest jednonerkowcem, do tego zawsze jest coś towarzyszącego, u nas nie było ostro, bo tylko spodziectwo. Znów staliśmy się ekspertami w nefrologii i urologii.
Gdy podjęłam ryzyko trzeciego dziecka, wierzyłam, że tym razem będzie książkowo,z płatka. Gdy na drugim usg prenatalnym pani doktor powiedziała nam, że wszystko jest ok- odetchnęliśmy z ulgą.Ale tym razem pojawiły się komplikacje z położeniem. Niby to nic poważnego, ale nasze dziecko nr 3 postanowiło ułożyć się poprzecznie. Wczoraj zaczęłam sobie  o tym czytać i co? Okazuje się, ze tylko 1% dzieci się tak układa i są to wyjątkowi indywidualiści. I jak tu nie mówić o talencie? Tylko nie wiem czyim- rodziców do komplikacji czy dzieci do bycia indywidualistami? Jedno jest pewne, że dzięki swojemu dziecku będę miała po raz pierwszy i ostatni możliwość doświadczenia cięcia,które trochę mnie napawa strachem, ale innego wyjścia nie ma.

niedziela, 1 stycznia 2017

no to hop w Nowy Rok


dla mnie na pewno rok nowych wyzwań i doznań, choć na dobrą sprawę to każdy w tym względzie ma ten sam element zaskoczenia. Mam tylko nadzieję, że tym razem zaskoczenia będą pozytywne i limit strat został chwilowo zakończony. Z wiadomych względów ten rok zaczynam na plusie i życzę sobie, aby ten plus w bilansie zysków cały czas się utrzymywał.
Na pewno będzie się działo, będzie dynamicznie. Zapewne momentami, byle jak najrzadszymi,choć jakoś  w to wątpię, męcząco. Ale na dziś ma zwyżkę hormonów szczęścia, więc nie przeraża mnie nawet to, że zapewne wychodząc z domu będę jeszcze bardziej spocona niż teraz, a liczba moich przekleństw może się powiększyć. ale to jest moje postanowienie- będę nad tym pracować. Wykorzystując ten pozytywny epizod, rzadki w ostatnim burzowo hormonalnie czasie, życzę i Wam "skoczności"każdego dnia, no może prawie każdego, bo skakanie non stop też może męczyć.Ale fizyczne zmęczenie daje poczucie potęgi, że dało się radę, więc abyście znajdowali siły na dawanie rady każdego dnia dwa tysiące siedemnastego roku. No to hop....

prezent

był wrzesień 2008 roku. To było pierwsze badanie USG w 11 tygodniu. Rutynowe. Okazało się, że przezierność karkowa jest przekroczona znaczni...