niedziela, 19 listopada 2017

o żonie

ledwo zgasły znicze, przyschły chryzantemy, zgniły resztki dyń, a już w ich miejscu pojawiły się choinki na wypasie, Mikołaje w stylu amerykańskim i polskim, prezenty z błyszczącymi kokardkami, renifery, elfy, anioły i inne błyszczące gadziny. Słowem wszyscy, oprócz Mikołajowej. Jej nie widać, ale w sumie czemu mnie to dziwi? Rozmiar ma większy niż 38, więc nie wpisuje się w trend lansiarskich anielic, a do tego Mikołaj cały czas się buja ze swoimi elficami, że hoho, więc biedna małżonka "czuje magię przygotowań do świąt". Tak, to jest magia. Latanie z siatami, tworzenie list zakupów tak długich, że i rolka papieru toaletowego wymięka, a i tak zawsze o czymś zapomnisz, stanie w kolejkach, żeby nabyć najbardziej zjadliwe kąski. Nie daj Boże , jeździsz autem- bój na parkingach przypomina prawie bitwę pod Grunwaldem, a większość wgnieceń i zarysowań to właśnie " przedświąteczne pamiątki ". Takie można rzec prezenciki od losu. No właśnie prezenty. Dumasz, co by tu nabyć, aby nie strzelić bankruta i nie ratować się " u bociana ", no i żeby nie były to znowu skarpetki, bo karma wraca i ty też dostaniesz kolejne Mikołaje na stopy . I znowu Mikołaj, a gdzie szanowna małżonka ? A no tak, czuje magię przedświątecznych przygotowań. Jak już przytacha te wszystkie siaty na domowy biegun północny, to zaczyna się prawdziwa magia szorowania okien, co by dzieciątko wiedziało, gdzie wlecieć z tymi cudnymi skarpetami, podłóg i kurzy, żeby kochana rodzina mogła jeść którąś z dwunastu potraw wprost z podłogi, bo taka błyszcząca i pucuje toaletę, bo wiadomo po takim jedzeniu.. I jak już skończy poerwszą fazę magicznych przygotowań, to zaczyna to cudowne świąteczne gotowanie. 12,14,24 ile tam potraw chcecie. A kto powiedział, że w kuchni nie można spać, pilnując makówek, karpi, galaret i innych barszczy. Mikołajowa przepełniona magią przedświątecznych przygotowań wcale nie zazdrości Mikołajowi, który tylko się buja, a ona tarza się w blasku i to do tego, co roku w taki sam sposób. Zacznijmy świętowanie, Mikołajowe !

piątek, 3 listopada 2017

rodzice bez medalu

są rodzice na medal. Tacy, którzy dostają listy gratulacyjne, podziękowania, ich zdjęcia wiszą na szkolnych gazetkach, a nazwiska są odmieniane przez wszystkie przypadki. Tacy rodzice się angażują, gotują, kopią, kupują,rysują, wycinają i grają na zębach. Dowiaduję się o nich i ich "czynach", gdy odbieram dzieci z uwielbianych przeze mnie instytucji państwowych. I zawsze, gdy widzę opisane ich zasługi to dopadają mnie uczucia: podziwu i smutku. Podziwu, bo nie mogę wyjść z zachwytu, że ci rodzice wydają swoje prywatne pieniądze, żeby na przykład kupić magnetofon, poświęcają czas, żeby wykarczować górkę, pomalować klasy, przynoszą ołówki i kolorowe kartki. Naprawdę:łał!! A smutek mnie ogarnia, bo my z ojcem nie jesteśmy rodzicami na medal. Nie grabimy przedszkolnych liści, nie chodzimy na szkolne wycieczki, nie przebieramy się za Mikołaja, ani nawet kartek białych nie przynosimy, bo nasze dzieci wszystkie zamalowują. I oczywiście, jak jest prośba o upieczenia ciasta to się zgłaszam, w najgorszym wypadku kupuję, ale nigdy nie robimy niczego tak sami od siebie. Nie proszeni. I dlatego nasze nazwisko nie jest pisane złotymi zgłoskami na tablicach chwały i jako jedna z nielicznych nie dostałam listu podziękowania na koniec roku. Ojciec nic sobie z tego nie robi, mówi, że my mamy trójkę  i gdybyśmy wszędzie karczowali tę trawę to byśmy już w ogóle chyba nie spali, ani czasu dla siebie nie mieli. Może ma rację, choć czasami chciałabym chyba taki plastikowy medal, żeby połechtać swoje rodzicielskie ego. Choć z drugiej strony chyba wolałabym dostawać listy gratulacyjne za to, że dziecko jakieś takie wyjątkowe w jednej czy w drugiej dziedzinie. No, ale do życia bez medali chyba też muszę się przyzwyczajać, na wszelki wypadek.

prezent

był wrzesień 2008 roku. To było pierwsze badanie USG w 11 tygodniu. Rutynowe. Okazało się, że przezierność karkowa jest przekroczona znaczni...