piątek, 23 grudnia 2016
wtorek, 29 listopada 2016
pytanie o sens- bez sensu
kobiety w ciąży, pod jej koniec, podobno lub nie, "cierpią" na tak zwany "syndrom gniazda". Po chwilowej apatii i niechęci do wszystkiego, łącznie z ubieraniem, że o wyjściu z domu już nie wspomnę, dopadło to i mnie. Już miałam zacząć myć okna, ale jakaś resztka zdrowego rozsądku powiedziała- może niekoniecznie dziś, będzie padał śnieg, ale postanowiłam w spontanicznym szale zrobić porządek w łazience, choć o syzyfowej pracy w przypadku tego pomieszczenia wiem już od dawna. Jak już zrobiłam remanent we wszystkich balsamach, lakierach i szczoteczkach do zębów, wyszorowałam lustro, umyłam podłogę, przerzuciłam się do kuchni. Najpierw kuchenka, wypucowałam, potem piekarnik. Na początek fakty- używam go dużo, generalnie czyszczę przeciętnie często, więc trochę roboty było. Mając na uwadze "Kuchenne rewolucje" , gdy zawiodły już wszystkie dostępne w domu środki do mycia szyb i odtłuszczania, w ruch poszedł nożyk. W "Rewolucjach" zawsze tak czyszczą, rzekomo całą noc, i rano jest piekarnik jak nowy. Ja czyściłam ponad godzinę i powiedzmy rezultat jest,ale nie wierzcie telewizji;-) Kiedy już skończyłam te "objawy syndromu gniazda", cała dumna i szczęśliwa odetchnęłam z nutą satysfakcji. Dzień mijał, nadszedł wieczór, kiedy reszta kurnika dotarła do domu. I od tego momentu wszystko powinno być wielkimi literami, ale oszczędzę wam oczu, aczkolwiek możecie to sobie wyobrazić. Najpierw dziecko Z. wbiegło do łazienki w buciorach, bo wiadomo siku przychodzi zawsze natychmiast i nie można czekać. A że łazienka ostatnio nie służy mojej córce tylko do "siku", bo zaczęła się lubować w psikaniu moimi (choć ma swoje, które oszczędza) perfumami i "bazgraniu" się pudrami (oczywiście też moimi) i jedyną maskarą jaką mam, po chwili podejrzanej ciszy weszłam do środka. Na muszli , też szorowanej, stoi dziecko Z. i bazgrze po lustrze mokrymi paluchami i pędzlami z pudrem. Ot, sztuka. To nie koniec, wchodzę do kuchni, a tam syn, który jada tylko płatki nesquik ewentualnie płatki chocapic, palcami namoczonymi w mleku maluje wzory na moim wypucowanym piekarniku. No też artysta. A na to wszystko ojciec, chcąc mnie odciążyć (jak on mnie kocha), postanowił samodzielnie zrobić sobie kolację. Oczywiście jajecznicę. Więc bierze patelnie, stawia na kuchence, na drugim palniku, bo mało mamy blatu (!) układa deskę kroi pomidora, a sok z niego spływa na moją czyszczoną kuchenkę. Potem jajka, rach ciach spływają do patelni, a po drodze na drugi palnik. Potem przerzuca to sobie na talerz, patelnia oczywiście zostaje na kuchence, bo wkładanie naczyń do zmywarki to już jest wyższa szkoła. I to wszystko jest autentyczna sytuacja, to dzieje się naprawdę, cały czas, codziennie. I cały czas, codziennie najpierw wybucham, a potem to chce mi się śmiać, że po co ten cały "syndrom gniazda", że gdzie ten sens sprzątania, że to wszystko jest bez sensu. Choć staram się dojrzeć światełko w tym ciemnym, zabrudzonym tunelu piekarnika i kuchenki- sprzątanie skończyłam koło południa, a kurnik odegrał swoje role koło 19, tak więc parę godzin mogłam przeglądać się w czystym lustrze i delektować błyszczącą kuchenką.
niedziela, 27 listopada 2016
pic na wodę
wszędzie już migają lampki, świecą choinki i inne łańcuchy. Lada moment " Last Christmas" poleci w radiu i święta rozpoczną się na dobre, a do 24 grudnia zdążą już nam spowszednieć, obrzydzić i odechce się nam nawet myśleć o lampkach, karpiach czy choinkach. Nie podoba mi się to, ale ja nie o tym. To tylko taki wstęp, podkład do tego, co jest celem. A mianowicie po raz kolejny przekonuję się, że dorośli to są jednak dzieci, tak łatwo rozszyfrowane przez te prawdziwe kilkulatki. Siedzę sobie i myślę: napiszę z dziećmi list do Mikołaja, żeby poznać ich prezentowe preferencje. I tak córka chce lalkę(!), raczkującą i sikającą ( po co ? jeszcze chwila i będzie miała " żywą", ale podobno chce się uczyć- zuch!), a syn chce autko sterowane flagą, choć około 5 autek sterowanych pilotami wala się po domu i nie widzę większego zainteresowania. Ale cóż z marzeniami się nie dyskutuje. Fakt jest taki, że te marzenia są dość kosztowne i nie wiem, czy ten pomysł pisania był słuszny. Może lepiej było iść w ciemno, bo teraz jest zonk! Ale tak naprawdę jak już skończyli pisać ten list to przychodzi zuza i pyta: mamo, a kto w tym roku będzie tym Mikołajem? Na to ja: ale jak to przecież to prawdziwy Mikołaj , o co ci chodzi. Zuza: mamo, co roku wiem kto jest w 2014 na przykład było dwóch Mikołajów : Łukasz i babcia.Ja: ale jak to przecież to jest zawsze prawdziwy Mikołaj. Zuza: to ciekawe, że co roku ma inny głos . Ja: ale jak to? Jak inny głos? No chory jest, gardło go boli czy coś. Zuza: mamo, to jak jest chory to po co naraża zdrowie, a nie wyśle tych swoich pomocników- elfów czy coś? !? I co ? Kto się w tym roku przebiera? Pic na wodę , po co mi było to pisanie listu;-)
czwartek, 24 listopada 2016
trójeczka! polecam
o "trójeczce" rozmawialiśmy. Ojciec dzieci był chyba bardziej na tak niż ja, ale w końcu i ja się przekonałam. Potem pojawiły się obawy, bo nasza dwójka trochę ze zdrowotnymi przygodami, ale postanowiłam podjąć wyzwanie, bo byłam i jestem przekonana, że tym razem będzie dobrze. Trochę samodzielnie podjęłam wyzwanie i poszło szybciej niż się spodziewałam. Tym razem nie chwaliłam się od początku, nie odtrąbiałam sukcesu i w ogóle jakoś tak przechodzę nad tym do porządku dziennego. Ale ostatnio zaczęłam myśleć, że jak "trójeczka" też kiedyś zacznie tu zaglądać to może być jej przykro, że tak mało o niej. Dlatego nadrabiam zaległości. Tak jak poprzednio na początku było typowo, czyli niedobrze i słabo. Potem chwilę trochę lepiej, a teraz znowu pod górę. Brak oddechu, wszystko boli, czuję się jak słoń w połączeniu z foką. Jedzenie jakoś przychodzi ciężko, no chyba, że cukier! Ten to w każdej postaci. No i jeszcze pomarańcze i mandarynki- tutaj kilogramy. Poza tym jakiś taki strach, podobno normalny, jak to będzie tym razem. No i oczywiście "trójeczka" jest dzika. I może powinnam do tego już przywyknąć, ale i tak każdy, dodam częsty i mocny, kopniak, czy cokolwiek to jest, boli. Czasu do finału coraz mniej, chęci do organizacji narazie tak sobie, a ciekawość jaka "trójeczka" będzie ogromna.
sobota, 12 listopada 2016
cytaty z matki
dziś dla odmiany ani z córki, ani z syna, ale moja złota myśl na dziś. Dzieci bez swoich rodziców, na obcym gruncie są kimś innym. W tym przypadku są aniołami, a czar pryska, gdy są w obecności rodziców. Może to jednak mu jesteśmy winni? A po drugie od czasu do czasu potrzebne im oczyszczające " harakiri" doprowadzenie do pionu i trzymanie się żelaznych zasad. Nie uleganie ich pomysłom, bo to my many podejmować rozsądne decyzje. Taki błysk mnie dzisiaj naszedł, natchniona wyjątkowo grzecznym zachowaniem kurczaków.
poniedziałek, 7 listopada 2016
po prostu kupa
i nie chodzi o to, że nic się nie dzieje czy nie układa. Wręcz przeciwnie. W związku z powiększającym się i uciskającym tu i tam brzuchem przeszłam na zwolnienie. Z nadzieją, że przynajmniej do południa będę sama i będę się delektować ciszą, spokojem, odpoczynkiem i takim tam prawie spa. Moje " delektowanie" trwało aż jeden dzień, bo już w weekend obecne dzieci postanowiły zachorować. I to nie na byle co- tylko na najpaskudniejszą, najczarniejszą jelitówkę. I to w sumie po raz pierwszy w ich życiu. Najpierw wyskoczyła Zuza, a wczoraj dołączył Antek. I tak zapewniają mi atrakcje w dzień i w nocy, żebym przypadkiem się nie nudziła. Do toalety chodzą naprzemiennie średnio co pół godziny, od czasu do czasu nie zdążą. Do tego pojękują, że boli ich brzuch, że oczywiście są bardzo głodni i jedli by wszystko, nawet szpinak! A w szczytowej formie urządzają kłótnie o rolki po papierze toaletowym, bo tymczasowo szybko przybywają. Nic dodać nic ująć- po prostu kupa !
wtorek, 1 listopada 2016
cytaty z córki
Mama: Zuza, proszę, wynieś mój talerz do kuchni. Dzięki. Zuza, oczywiście marudząc, gderając, wydaje dziwne dźwięki. W końcu bierze talerz, wstaje. Zuza ( trzymając talerz, idąc w kierunku kuchni): o mamo, czemu bycie dorosłym musi być takie upokarzające! Wyższa filozofia życia! I to w wieku jeszcze 7 lat!
środa, 26 października 2016
sceny nocne
cisza nocna to jest ten moment, na który w ciągu dnia czekam z utęsknieniem. Kiedy przynajmniej przez chwilę, zanim sama nie padnę, co zazwyczaj następuje bardzo szybko, mam poczucie, że odzyskałam swoją przestrzeń, gdzie nikt za chwilę nie wyskoczy z jękiem, że jest głodny, że chce pić, że zrobił kupę i ile ma czekać na wytarcie (!), że gdzie jest książka o tancerkach- przecież tu była, że gdzie są rysunki modelek z wczoraj ( no jak to gdzie? w koszu!! ich są setki każdego dnia). Zanim jednak ta cisza następuje, jest czas ciężkiej pracy i to od samego początku posiadania potomstwa. Bo najpierw, jak kurczęta są małe to trzeba oliwkować, szczotkować, kołysać, bujać i inne "-ać". Potem w miarę upływu czasu niby tych "-ać" ubywa, albo można je scedować na same kurczęta, ale pojawiają się nowe problemy. Po pierwsze mówisz raz- czas na kąpanie. I nic, zero reakcji. Próba druga, dalej nic. Trzecie podejście- jest lekki ruch- nie, nie chcę, muszę? dzisiaj nie. ?I tak wołasz czwarty raz, piąty raz. Za każdym razem coraz głośniej i w końcu jest reakcja. Wpuszczasz kurczaki pod prysznic, w międzyczasie robisz kolację. Ufasz, że pod prysznicem wszystko jakoś hula, ale nagle widzisz, że pod drzwiami łazienki widać wodę. Wchodzisz,a tam już powódź, wyrwane włosy, łzy, krzyk i lament. Jest wojna o prysznic, wojna o stary kubeczek po jogurcie, którym się polewają, o płyn do kąpania. Czyli koniec kąpania. Potem jest jedzenie. I oczywiście narzekanie, bo on chce płatki, ona chce bułkę,ale bez niczego. Ona je szybciej, to będzie miała więcej czasu przed spaniem, więc on się drze. To też przyśpiesz, ale ja nie umiem i to nie fair (mój ulubiony tekst kurczaka). Musisz wkroczyć do tej przyjemnej kolacji, zarządzić ciszę, spokój i natychmiastową konsumpcję. Oczywiście często gęsto, dla ciszy, uginasz się i robisz "bułkę bez niczego" i płatki z mlekiem. Oczywiście, masz słabe wiązadła w rękach, więc średnio co kilka dni nalewając mleko jedną ręka, herbatę drugą, rozlewasz mleko i fundujesz sobie dodatkowe sprzątnie rozlanego mleka. W końcu mop to twoje przeznaczenie(!). Kurczaki nakarmione. To do łóżek. Bajka czytana lub oglądana. I to jest jedyny przyjemny moment, jest cisza. A teraz to już Zuza czyta młodemu, więc nawet to odchodzi. Git. Ale potem znowu schody i to większe schody. I to o tym właściwie miał być ten wpis. Gasisz światło. I niby powinien być koniec, zazwyczaj bywał, ale od jakiegoś czasu zaczyna się wojna. Słyszymy spadające przedmioty z półek. Nie reagujemy, bo nikt nie płacze. Nagle słyszymy krzyki. Czekamy. Krzyki są głośniejsze, słychać delikatny płacz, po chwili jest już ryk. Interweniujemy. Zuza wchodzi na łózko młodego, a ten się oczywiście drze, bo najważniejsza jest jego przestrzeń prywatna. Jest reprymenda. Mija chwila i wszystko od nowa. Tym razem zabiera mu kołdrę.Za drugim razem wysyłam stanowczego ojca.Stanowczo każe przestać. 10 minut później znowu krzyk. Idź ty!Nie! Idź ty! Nie, ja już byłam! JA też! licytacja wygrana. Idzie ojciec. Weszła mu na głowę. Ton najbardziej stanowczy ze wszystkich. 10, 15 minut cisza. Ale nagle słychać delikatny tupot stóp. Zawsze robimy zakłady, kto to. Zazwyczaj jest dwójka. Idą siku i pić, bo oczywiście dawno tego nie robili. Mija kolejna chwila. Młody zazwyczaj śpi,ale Zuza rzadko. Jest fanką czytania w ciemności i tworzenia kolekcji ubrań przy latarce. Godzina jej wystarcza. I w końcu następuje mój prywatny czas. Trwa krótko, bo po 15 minutach śpię. Ale, co moje to moje. A najbardziej w tych scenach nocnych rozczula mnie to, że pamiętam, jakby to było wczoraj, siebie z siostrą toczącą takie same wojny o kołdrę, o rękę pod poduszką, widzę nocne plucie, szarpanie za włosy. I bezbronnego tatę, który zawsze mówił, że zaraz wyśle mamę i ona to już zrobi porządek. Jak to cudownie, że teraz ja wysyłam ojca dzieci i to on robi porządek. I cudnie będzie dołożyć do tego jeszcze od nowa wszystkie "ać" . Spać, nie umierać.
sobota, 22 października 2016
serio?
dopiero co przewijałam, karmiłam, nosiłam. A tu teraz? O matko i córko (!), co ja tu robię. Pyskuje, dogaduje, buntuje się. Kiedy to się stało, kiedy na własnej piersi wyhodowałam buntowniczkę?!?
wtorek, 18 października 2016
cytaty z syna
przychodzi Antek z przedszkola i pierwszy raz sam od siebie mówi : mamo, a wiesz co to acorn [eikorn]? Odpowiadam: wiem, żołądź . Antek: a leaf[ lif]? Ja: tak, listek. Idąc za ciosem w aucie ćwiczyliśmy jeszcze jabłko, grzybek ( mushroom), drzewo, jeż. Antkowi szło wyśmienicie. W domu chciałam popisać się przed ojcem dzieci. Pytam Antka: no powiedz tacie jak był grzyb po angielsku?Antek myśli, ale nic. Więc rzucam koło ratunkowe: ma..... Antek odpowiada: maślaczek?!? Uwielbiam - maślaczka
niedziela, 16 października 2016
tv wybawienie
to będzie krótka, ale ważna pochwała. Odbiorników tv, kanałów z bajkami, reklam zabawek w nich nadawanych. Bo dzięki nim mogłam przeczytać najnowszą powieść Twardocha w dwa dni. I nie, nie mam wyrzutów, bo powracam jako szczęśliwsza matka moich dzieci. Trichę jednak smutna, że trzeba znowu tyle czekać na kolejną powieść. " Króla" Szczepana Twardocha polecam. Mocna, dynamiczna, szokująca, warta posadzenia dzieci przed Disney Junior;-)
niedziela, 9 października 2016
wyluzuj
Dziecko A. ma naturę raczej ponurą, aczkolwiek wzruszającą. Ale dziś zaskoczył mnie swoim nowym podejściem do mnie. Generalnie przypomina ukrytego tygrysa. Czai się i nagle wyskakuje znienacka. I tak było dzisiaj. Rozsypał całe płatki, więc upuściłam z siebie złość i parę deko żółci, żeby mi wewnętrznie ulżyło. Mój syn na to: wyluzuj ! Proszę, żeby się umył, a on : wyluzuj! Mówię: jedz kolację, a tu: wyluzuj! Od jutra nic nie robię: luzuję! W końcu nie można odmawiać dziecku;-)
niedziela, 2 października 2016
spontaniczne narodziny tradycji
idea zrodziła się rok temu. Wtedy zaliczyliśmy z dziećmi Morskie Oko. Podróż była długa i dość wymagająca, postoje były średnio co 5 minut, płacz około 7 minut, ale finał był udany, bo do Morskiego Oka doszli wszyscy- z większym lub mniejszym optymizmem oraz większą lub nniejszą ochotą do kontemplacji otaczającej przyrody. Teraz udaliśmy się do Doliny Kościeliskiej. Cel miał być prosty, bo trzeci kurczak już coraz większy, a i kurs dostaje "starczej" zadyszki. Ale nagle kurze zaświtało, że przecież po drodze jest Jaskinia Mroźna i wszak była tam ze swoim tatą w młodzieńczych latach, więc urozmaici swoimi dzieciom te "męczące" wędrówki. Problem w tym, że pomyliły mi się jaskinie i owszem byłam tam, ale nie ją miałam na myśli, kiedy podejmowałam to wyzwanie. Wycofać się nie chciałam, ale najpierw ledwo wspieram się po stromych kamieniach do wejścia do jaskini, a potem w środku ledwo przetrwałam, po pierwsze w kilku miejscach na poważnie się bałam, że nie przecisnęła się z kurczakiem w brzuchu między szczelinami, po drugie w kilku miejscach wszyscy, nawet dziecko A.( 10 0 cm) musieliśmy iść na kolanach, a po trzecie miałam cudowne trampeczki, które ślizgały się po mokrych kamieniach jak figurówki. Jak wyszłam to wybuchnelam rzewnymi łzami, w środku musiałam trzymać fason, a na pocieszenie dodaj, że jedna pani powiedziała, że należy mi się medal za to, że dałam radę z sześciomiesięcznym brzuchem przeczołgać się przez tą trasę. Tylko nie wiem czy tem medal nie przypadkiem za " brak zdrowego rozsądku ";-). A ojcu dzieci też należy się medal, bo przeszedł całą trasę trzymając dwa kurczaki, które oczywiście też miały cudowne, nieodpowiednie obuwie. Ale właśnie tak ridzą się nowe tradycje i prawdziwe przygody. Hej!
niedziela, 25 września 2016
protestować, protestować jest...warto
żyjemy w barwnych czasach. W czasach, gdzie jakoś tak się złożyło, zaczęliśmy wychodzić na ulicę, bo jakoś tak nie identyfikujemy się do końca z tym co się dzieje wokół. A najbardziej nie podoba mi się to, że "nowe porządki" ograniczają wybór. Bo według mnie ważne jest, aby ludziom dawać wybór, a ten wybór jest ich i to oni będą za niego odpowiadać.
Dziś byliśmy na kolejnej manifestacji, szczególnie mi bliskiej, bo te ustawę, która ma być całkowicie zmieniona, cofnięta o lata świetlne, przechodziłam "na własnej skórze", dlatego czuję się szczególnie zobligowana, aby tak stanowczo się jej przeciwstawić. Decyzja, którą trzeba podjąć w takich trudnych sytuacjach jest jedną z najtrudniejszych w życiu. Nie przychodzi łatwo, tak o przy kawie, ale to ceniłam sobie najbardziej -brak przymusu, pewnie, że momentami pod natłokiem wielu myśli, nieumiejętności zdecydowania, chciałam, żeby ktoś wskazała mi jedną dobrą odpowiedź, jedno dobre rozwiązanie. Ale tego zrobić nikt nie może, oprócz mnie samej. I teraz doceniam, że nikt nie nalegał i nikt niczego nie wymuszał. Miałam do rozważenia fakty, a to co mi pozostało to dokonanie najtrudniejszego w życiu wyboru. Wyboru, Nie chcę pisać bardzo osobistych historii, bo ich dużo w necie, czułam tylko, że muszę ten ważny moment utrwalić, żeby moje córki i syn wiedzieli, że warto bronić wolności człowieka i ją szanować.#czarnyprotest
Dziś byliśmy na kolejnej manifestacji, szczególnie mi bliskiej, bo te ustawę, która ma być całkowicie zmieniona, cofnięta o lata świetlne, przechodziłam "na własnej skórze", dlatego czuję się szczególnie zobligowana, aby tak stanowczo się jej przeciwstawić. Decyzja, którą trzeba podjąć w takich trudnych sytuacjach jest jedną z najtrudniejszych w życiu. Nie przychodzi łatwo, tak o przy kawie, ale to ceniłam sobie najbardziej -brak przymusu, pewnie, że momentami pod natłokiem wielu myśli, nieumiejętności zdecydowania, chciałam, żeby ktoś wskazała mi jedną dobrą odpowiedź, jedno dobre rozwiązanie. Ale tego zrobić nikt nie może, oprócz mnie samej. I teraz doceniam, że nikt nie nalegał i nikt niczego nie wymuszał. Miałam do rozważenia fakty, a to co mi pozostało to dokonanie najtrudniejszego w życiu wyboru. Wyboru, Nie chcę pisać bardzo osobistych historii, bo ich dużo w necie, czułam tylko, że muszę ten ważny moment utrwalić, żeby moje córki i syn wiedzieli, że warto bronić wolności człowieka i ją szanować.#czarnyprotest
poniedziałek, 5 września 2016
gdy w krupniku nie ma wody
i masz tylko 5 minut (tak jak teraz) na zrobienie wpisu, bo czujesz taki wewnętrzny imperatyw, żeby przelać gdzieś swoje złote, radosne, nieuczesane myśli, to znaczy, że nadszedł wrzesień. A dla Ciebie, wykonującej tej "wymarzony" przez wszystkich zawód dla leniwców i nierobów (;-)))w ogólnej opinii państwowej), rozpoczął się okres pracy, ogarniania, układania planów i cudownego momentu przekazywania swoich prywatnych dzieci w ręce innych uciemiężonych "leniwców" tym, że musiały wrócić do tego i owego. I owszem jest dynamicznie, i tak mąż narzeka, że obiad był tylko raz w tygodniu, więc o 22 zaczęłam gotować krupnik i co? i jak zwykle zagapiłam się wsypałam za dużo kaszy i wyszła raczej kasza z warzywami. Ale to nic, bo masz teraz 5 minut przed wyjściem i możesz to napisać, że nawet jak z krupnika wyjdzie kasza to i tak świat we wrześniu nabiera innych barw. Też tak macie?
wtorek, 23 sierpnia 2016
hello
from the other side, czyli wakacje o jakich marzą wszystkie matki po przepracowaniu na dwóch etatach, nie licząc prowadzenia domu, które dla większości mężczyzn jest wyolbrzymieniem nic nie robienia, całego roku. Miejsce akcji- urocza, deszczowa, z przemiłym letnim chłodem Szkocja. Precyzyjnie 5 mętrowa przyczepa kempingowa z wypasioną kuchnią, żeby móc przyrządzać wypasione potrawy. Osoby dramatu: trójka uroczych dzieci, rozsadzanych energią od środka, codziennie od godziny 9 rano ( wiem, mamy wyjątkowe szczęście) do godziny 22.30. Do tego dwa urokliwe pieski, z czego jeden młody szczeniak dorównujący energią wulkanowi trójki dzieci. No i creme della creme , czyli pełne cierpliwości, emanujące kreatywnością, energetyczne aż po czubki głów- matki, z czego jedna prawie na półmetku "znoszenia" trzeciego kurczaka. Już chcecie tam być?? Wiedziałam. Dla podniesienia dramaturgii dodam, że padało non stop tylko 3 dni. Już przyjmuję zapisy na następny rok...
.
.
sobota, 6 sierpnia 2016
strach przed lataniem
niby się nie boję, ale teraz się bałam. Że bramki, że odprawa, że paszporty, że jedno w prawo, drugie w lewo, a ja po środku. Ale jakoś przeszło. Nie obeszło się bez drobnych incydentów. Szczególnie przypadł nam do gustu pan, który stwierdził, że nasza walizka jest za duża na bagaż podręczny, choć zawsze nim była. Tak więc dzięki nadgorliwości i upierdliwości tudzież wredocie uroczego gentelmena straciliśmy 200zl. Dziękujemy , kupimy sobie mniej cheescakow. Wracając jednak do strachu, to ma wielkie oczy i jakoś przelecieliśmy i dolecieliśmy. Sruuuu
wtorek, 2 sierpnia 2016
Buon Giorno
tegoroczne wakacje, a właściwie pierwsza ich część, były jak, wejście "jedną nogą" do wakacji typu all inclusive, na których nota bene nigdy nie byliśmy, ale według moich wyobrażeń o tego typu wypoczynku tak właśnie się czułam. No prawie tak. Po pierwsze miejscowość, którą wybraliśmy ze względów sentymentalnych ojca dzieci, trudno nazwać urokliwą w sensie włoskim. I wszyscy Wy, którzy mówiliście mi "o jedziesz na pamiętniki z wakacji", mieliście rację. Przez cały czas w pocie czoła szukałam jakiś oznak mieszkańców-tubylców tego miejsca i ich nie znalazłam. Cała ta miejscowość została stworzona dla turystów i przez turystów. Same hotele, domki do wynajęcia, pola namiotowe. Deptak długości 10 kilometrów z tandetą za kosmiczne euro. Błyskające lampki i życie zaczynające się o 21.
Po drugie, mieliśmy mieszkanie, swoją droga bardzo przyzwoite, w kompleksie domów wypoczynkowych, których było chyba z 15.Wszystkie wyglądały tak samo, więc trudno mówić o jakiejś intymności czy uroku. Wokół nas włoscy, niemieccy i skandynawscy turyści. I cały czas krążąca po głowie piosenka "Mięsny Jeż",bo taki to był mniej więcej poziom.
Ale na szczęście nie były to wakacje typu all inclusive i miałam miotłę, która pozwalała mi się relaksować, zamiatając 5 razy na dzień w ramach ćwiczeń, żeby robić coś innego niż tylko leżeć w basenie. Ponadto nie było stołówki i posiłków, na których pewnie musiałabym oglądać "Mięsne Jeże" jedzące w strojach kąpielowych i sama kulałam nudle na obiady, nawet ojciec dzieci ugotował dwa razy, żeby odreagować ciągłe leżenie( wyobrażacie to sobie!) i boskie "studenckie"kanapki na śniadania ze specjalną dedykacją dla ojca dzieci;-)). No i najważniejsze jechaliśmy własnym samochodem, a nie lecieliśmy czarterowym samolotem, więc jak już nas całkiem zmierziło to "pamiętnikowe" odpoczywanie to wsiadaliśmy i ot tak jechaliśmy 200 km na kawę do Werony (ojciec dzieci ewidentnie miał dość "odpoczywania", ja miałam miotłę, on kluczyki). I właśnie tam w nieodległej Wenecji, Weronie czy Padwie czuliśmy się po swojemu, latając, oglądając, ciorając naszymi dziećmi przez 8 godzin na Biennale w Wenecji. To jest nasz typ. Jedno jest pewne jeszcze nie dorośliśmy do wakacji all inclusive, na pewno.
A tak na serio to miejscowość Bibione, bo to ona była naszym celem wypoczynku, jest godna polecenia zwłaszcza dla rodzin z dziećmi, bo rzeczywiście dla nich jest tam masa atrakcji, trzeba tylko dysponować dużą ilością gotówki, ewentualnie pełną kartą. Dobrze jest mieć własne auto, bo zawsze można dla "relaksu" odjechać gdzieś, gdzie mieszkają Włosi i gdzie oprócz kompleksów hotelowych są też kamienice, tudzież jakieś zabytki i oprócz pistoletów na wodę i naszyjników z plastikowymi muszlami można kupić coś trwalszego. Nasze włoskie wakacje pomimo "pamiętnikowej" atmosfery były udane, bo każdy miał coś dla siebie ja miotłę, ojciec auto, a dzieci A. i Z. baseny pod oknem, na których spędzały każdy dzień od rana do nocy, rozpaczając, że jest coś takiego jak sjesta i basen przez dwie godziny jest zamknięty. I postanowiliśmy, że chyba do "Mięsnych Jeży" wrócimy za około 4 lata, żeby kolejne ( i to jest news między wierszami dla spostrzegawczych) dziecko miało równe szanse i też mogło pozjeżdżać z tych wspaniałych ślizgawek w "aquafreshu"( jak mawiał Antek). Tak więc gorące: Ciao!!!( I miałam okazję odświeżyć swój włoski i muszę przyznać, że czas wrócić do nauki, żeby następnym razem budować zdania, a nie rozpoznawać pojedyncze słowa).
Po drugie, mieliśmy mieszkanie, swoją droga bardzo przyzwoite, w kompleksie domów wypoczynkowych, których było chyba z 15.Wszystkie wyglądały tak samo, więc trudno mówić o jakiejś intymności czy uroku. Wokół nas włoscy, niemieccy i skandynawscy turyści. I cały czas krążąca po głowie piosenka "Mięsny Jeż",bo taki to był mniej więcej poziom.
Ale na szczęście nie były to wakacje typu all inclusive i miałam miotłę, która pozwalała mi się relaksować, zamiatając 5 razy na dzień w ramach ćwiczeń, żeby robić coś innego niż tylko leżeć w basenie. Ponadto nie było stołówki i posiłków, na których pewnie musiałabym oglądać "Mięsne Jeże" jedzące w strojach kąpielowych i sama kulałam nudle na obiady, nawet ojciec dzieci ugotował dwa razy, żeby odreagować ciągłe leżenie( wyobrażacie to sobie!) i boskie "studenckie"kanapki na śniadania ze specjalną dedykacją dla ojca dzieci;-)). No i najważniejsze jechaliśmy własnym samochodem, a nie lecieliśmy czarterowym samolotem, więc jak już nas całkiem zmierziło to "pamiętnikowe" odpoczywanie to wsiadaliśmy i ot tak jechaliśmy 200 km na kawę do Werony (ojciec dzieci ewidentnie miał dość "odpoczywania", ja miałam miotłę, on kluczyki). I właśnie tam w nieodległej Wenecji, Weronie czy Padwie czuliśmy się po swojemu, latając, oglądając, ciorając naszymi dziećmi przez 8 godzin na Biennale w Wenecji. To jest nasz typ. Jedno jest pewne jeszcze nie dorośliśmy do wakacji all inclusive, na pewno.
A tak na serio to miejscowość Bibione, bo to ona była naszym celem wypoczynku, jest godna polecenia zwłaszcza dla rodzin z dziećmi, bo rzeczywiście dla nich jest tam masa atrakcji, trzeba tylko dysponować dużą ilością gotówki, ewentualnie pełną kartą. Dobrze jest mieć własne auto, bo zawsze można dla "relaksu" odjechać gdzieś, gdzie mieszkają Włosi i gdzie oprócz kompleksów hotelowych są też kamienice, tudzież jakieś zabytki i oprócz pistoletów na wodę i naszyjników z plastikowymi muszlami można kupić coś trwalszego. Nasze włoskie wakacje pomimo "pamiętnikowej" atmosfery były udane, bo każdy miał coś dla siebie ja miotłę, ojciec auto, a dzieci A. i Z. baseny pod oknem, na których spędzały każdy dzień od rana do nocy, rozpaczając, że jest coś takiego jak sjesta i basen przez dwie godziny jest zamknięty. I postanowiliśmy, że chyba do "Mięsnych Jeży" wrócimy za około 4 lata, żeby kolejne ( i to jest news między wierszami dla spostrzegawczych) dziecko miało równe szanse i też mogło pozjeżdżać z tych wspaniałych ślizgawek w "aquafreshu"( jak mawiał Antek). Tak więc gorące: Ciao!!!( I miałam okazję odświeżyć swój włoski i muszę przyznać, że czas wrócić do nauki, żeby następnym razem budować zdania, a nie rozpoznawać pojedyncze słowa).
piątek, 15 lipca 2016
s-pakowana
zakończyłam to, czego w wyjazdach nie lubię. Bo same wyjazdy uwielbiam. Niechęcią napawa mnie jednak pakowanie. Choć i tak uważam się za jego mistrzynię. Pod ostrym rygorem zabieram rzeczy najpilniejsze, nigdy nie brałam wanienki,grzejnika, nocnika ( no dobra raz pod namiot). Ogólnie udaje mi się spakować czterosobową rodzinę w trzech walizkach i dwóch siatkach. Porównując ze zdolnościami mojej rodzonej mamy ( nadmienię, że swego czasu rodzice zakupili nawet przyczepkę do auta, bo mama nigdy nie miała miejsca) oraz słuchając wielu opowieści o rzeczach, które rodziny z dziećmi zabierają, muszę przyznać, że ojciec mych dzieci wprowadził reżim. Podporządkowałem się mu kilka lat temu i teraz już mam wprawę w minimalistycznym pakowaniu, którego i tak nie lubię. Zajęło mi tym razem kilka godzin, rozłożyłam sobie na dwa dni, żeby dozować sobie przyjemności. Na tej całej zohydzonej czynności skorzystały dzieci A i Z, gdyż podczas mojej wnikliwej analizy ile koszulek zabrać i czy cztery pary spodenek wystarczą, one dorwały się do komórki i podbijali kolejne rekordy w grze. Tak więc nie ma tego złego , ktoś musi cierpieć, żeby ktoś inny mógł się bawić.
piątek, 1 lipca 2016
taki mały raj
niby nic wielkiego, niby nic długiego, a jednak warte upamietnienia. Po pierwsze, że zdarza się to raczej rzadko, aby dziecko A. I Z. wykazywały chęć do zabawy synchronicznej -tzn. razem w tym samym czasie. Po drugie jak już następują takie rajskie przebłyski to zazwyczaj trwają około 10 minut, a tu mija już 30 min i nadal się bawią. A po trzecie ten repertuar zabawowy jest zazwyczaj dość niechętnie przyjmowany przez syna, a tu proszę od pół godziny odgrywa rolę ułożonego, grzecznego ucznia przedszkola kierowanego przez najbardziej surową i wymagającą dyrektorkę - frau ZU. To są rajskie momenty mojego macierzyństwa .
czwartek, 30 czerwca 2016
dzwonek
ostatni, w tym roku, zadzwonił tydzień temu. Nasze opóźnienie z relacją jest dość uzasadnione, ale czas nadrobić kronikarskie zaległości, a tym samym wrócić do czasu "żywych". Pierwszy rok szkoły Zu, zresztą zgodnie z moimi przewidywaniami, przebiegł bez zbędnych komplikacji czy niespodzianek.Zuza w swojej szkole dała się poznać z "jak najlepszej strony", z takiej jaką znamy ją w domu. Nic się nie zmieniło. Czyli generalnie najważniejsze, aby była dobra zabawa, zadaje się z tym z kim chce,innymi mało co się przejmuje, inwestuje w swoje "liczne talenty", więc gdy ma ochotę śpiewa, gdy najdzie ją natchnienie tańczy i mało ją obchodzi, że akurat jest lekcja, czy na korytarzu są setki dzieci. Intelektualnie bez problemów i widać , że idzie w stronę "matczyną" i tworzy duże ilości książek, opowiadań z niemiłosiernymi błędami ortograficznymi, ale będziemy nad tym pracować. "Jest dziewczynką ambitną" i trudno się z tym nie zgodzić, skoro sama postanowiła "grać na wielu bębenkach". Optymizmem napawa nas też to, że "ma jeszcze problemy z przestrzeganiem zasad, ale radzi sobie coraz lepiej". Może więc w kolejnym roku zgubimy mniej swetrów, piór, książek i będziemy w końcu wiedzieć co było do zrobienia w domu. Bo matka ciężko znosi uwagi za brak zadania, o którym nie wiedziała;-) A no i córka swoją sławą zdobyła nawet dyplom dla rodziców, za co serdecznie jej dziękujemy. Mogliśmy wyjść na środek, uścisnąć dłoń i poczuć ten delikatny wstyd " o nie, to my na środku, i wszyscy na nas patrzą".
O ostatnim dniu syna będzie mniej. Bo u niego to tylko awans z krasnoludka na tygrysa. A i on nas nie rozczarował. Podobnie jak w domu- marudzi, zawsze znajdzie jakiś problem, ale w przeciwieństwie do córki jest bardzo zdyscyplinowany i wykonuje każde polecenie- w przedszkolu dodam.
Celebrując wspólnie spędzany czas, o czym będzie w kolejnych dniach, z utęsknieniem , jako matka, czekam na pierwszy dzwonek;-)
O ostatnim dniu syna będzie mniej. Bo u niego to tylko awans z krasnoludka na tygrysa. A i on nas nie rozczarował. Podobnie jak w domu- marudzi, zawsze znajdzie jakiś problem, ale w przeciwieństwie do córki jest bardzo zdyscyplinowany i wykonuje każde polecenie- w przedszkolu dodam.
Celebrując wspólnie spędzany czas, o czym będzie w kolejnych dniach, z utęsknieniem , jako matka, czekam na pierwszy dzwonek;-)
środa, 15 czerwca 2016
mother-in-law
podobno syn szuka żony na wzór swojej matki. Jakoś tam podobnej. Moja teściowa była trochę do mnie podobna- płaczliwa, trochę nieporadna, chyba chcąca wszystkim dogodzić, co jak wiadomo często jest niemożliwe. Ale była też różna. Mi brakuje jej luzu, braku przymusu gotowania, sprzątania- bo tak wypada. Dla niej ważniejsze były chyba momenty niż planowanie. Tego jej zazdrościłam, może kiedyś się tego nauczę. Szkoda, że już nie od niej... Takie czasy, ż następują same pożegnania. Bawcie się dobrze- Wy wiecie o kim mowię- pozdrówcie się nawzajem i zaglądajcie na nas czasem...
Subskrybuj:
Posty (Atom)
prezent
był wrzesień 2008 roku. To było pierwsze badanie USG w 11 tygodniu. Rutynowe. Okazało się, że przezierność karkowa jest przekroczona znaczni...
-
był wrzesień 2008 roku. To było pierwsze badanie USG w 11 tygodniu. Rutynowe. Okazało się, że przezierność karkowa jest przekroczona znaczni...
-
To nie była łatwa ciąża. W 11 tygodniu okazało się, że Zuza ma bardzo dużą przezierność karkową. Potem doszła jeszcze cystic hygroma, czyli...