Patrząc na zachowanie swoich dzieci i moją irytację w miejscach publicznych dochodzę coraz częściej do przekonania, że jestem matką średnią. Coś mi nie wychodzi, ale ja dalej nie wiem co i to jest ten ból największy przeszywający moje nieporadne matczyne serce. Ale nie czas na wyleziewy żali, ana żelatynę.
Kolejne wyjście do sklepu i kolejna porażka, można by rzec przywykłam. Karta w terminalu Antek demoluje półkę z soczkami, a Zuza z rykiem na ustach krzyczy, że mam jej kupić żelki gąsienice. Po tym jak do wózka wpakowali już soczki, ciasteczka, jogurty, a mieliśmy tylko wziąć chleb. Więc tłumaczę córce, że nie po to przyszliśmy, że wzięła już ciastka i to wystarczy. Ale argumenty nie działąją. Nagle olśnienie- te żelki to sama chemia, trucizna. Przynieś opakowanie to ci udowodnię. Zuza pobiegła po żelki. Odwracam i patrzę cóż tam jest w składzie, dokonując drobnej selekcji i czytam wybrane składniki: E411, kwas mlekowy, kwas cytrynowy, barwniki, żelatyna wieprzowa. Chcesz jeść żelatynę wieprzową? Zuza (przeciwniczka mięsa, wyłączając kotlet i spaghetti bolognese): Nie fujjj, ble. I odniosła grzecznie żelki.
Czytając w jej oczach śmiem twierdzić, że z żelkami mam spokój na jakiś czas, obraz żelatyny wieprzowej będzie jej migotał przed oczami za każdym razem jak spojrzy na żelki. A ja odczytuję to jako jeden z nielicznych sukcesów rodzicielskich, z którym z pełną dumą się zwami jako przyzwoita, udzielająca porad blogerka dzielę!!!
Well done Mama! Jak spotka mnie podobna sytuacja wykorzystam twoj patent z wieprzowa zelatyna ;)
OdpowiedzUsuń