niedziela, 27 lutego 2011
czwartek, 24 lutego 2011
lekcja 1- tolerancja
Oglądmy teldysk Kravitza ("ain't no sunshine", bo Zuza uwielbia tą piosenkę, więc słuchamy jej we wszystkich możliwych wykonaniach).
Zuza: Ten pan jest brudas i golas. Musi się ubrać, bo jest brudas i jest mu zimno.
Powtórzone milion razy, a że się nie ubierał, to zakończyło się spazmem Zuzy,który spowodował traydycyjne wyłączenie latopa i "marsz do swojego braku pokoju".
A ponadto musimy uczyć dziecka tolerancji. W naszym karju to trudne słowo, ale żeby we własnym domu...
Zuza: Ten pan jest brudas i golas. Musi się ubrać, bo jest brudas i jest mu zimno.
Powtórzone milion razy, a że się nie ubierał, to zakończyło się spazmem Zuzy,który spowodował traydycyjne wyłączenie latopa i "marsz do swojego braku pokoju".
A ponadto musimy uczyć dziecka tolerancji. W naszym karju to trudne słowo, ale żeby we własnym domu...
anty-bio
choroba dziecka jest rzeczywiście anty biologicznemu życiu. O co chodzi? Już tłumaczę. Otóż Opuncja po raz pierwszy w swoim dwuletnim życiu jest chora, nie licząc wpadki z ospą, ale wtedy była tylko maść. Teraz natomiast dostała swój pierwszy już chyba dorosły "antybiotyk". I muszę przyznać, że są to katusze dla wszystkich stron przebywających w jednym pomieszczeniu.
Że dziecko nasze jest zeschizowane na punkcie wszystkiego, co związane z medycyną wiedzieliśmy, ale to jak to okazuje teraz przechodzi już wszelkie granice. Pogoń za Opuncją ze strzykawką z syropem odbywa się po całym domu, część syropu jest wylana w trakcie pogoni, reszta wlewana siłą, dosłownie, do ust, gdzie ręce i nogi muszą być mocno trzymane, bo inaczej nie da rady. A to co mama buczy sobie pod nosem w trakcie tej pogoni nie nadaje się do publicznej prezentacji. Tym bardziej stresuje mnie fakt, że już niedługo będę musiałą robić Opuncji codziennie jeden zastrzyk przez kilka lat, jak my to przeżyjemy - mówię uczciwie nie wiem. Bo o ile ze strzykawką z syropem jeszcze mogę biegać o tyle, z zastrzykiem to już mamę też zemdli, bo prawda jest taka, że schiz dziecka na pukncie lekarza jest chyba genteyczny, tylko szkoda, że Groszek akurat tę cechę odziedziczył po mamie, bo tata w tym względzie dzielniejszy.
Przyznaję że życie z aktywnym, chorym, dwuletnim dzieckiem, na które gorączka, o ironio, działa jeszcze pobudzająco jest wbrew jakimkolwiek prawom logiki. Na szczęście dziś gorączki, narazie przynajmniej, nie ma, więc jestem dobrej myśli, że wszystko wróci do normalności, chociaż z drugiej strony dziś dwie godziny na siłę usypiałam Opuncję, bo tak marudziła, że "pan robótka i adam małysz na laptopie", a ja już po prostu ani na jednego ani na drugiego patrzeć nie mogę.
Jeżeli mogę mieć życzenia to bardzo proszę, aby :
po pierwsze moje dziecko nie miewało gorączek i tolerowało lekarzy oraz wszystko to, co owi państwo przepiszą;
po drugie, aby ewentualne rodzeństwo Opuncji miało charakter raczej flegmatyczny, aby się co najmniej dwie strony książki dało przeczytać;-)
Dziękuję.
Że dziecko nasze jest zeschizowane na punkcie wszystkiego, co związane z medycyną wiedzieliśmy, ale to jak to okazuje teraz przechodzi już wszelkie granice. Pogoń za Opuncją ze strzykawką z syropem odbywa się po całym domu, część syropu jest wylana w trakcie pogoni, reszta wlewana siłą, dosłownie, do ust, gdzie ręce i nogi muszą być mocno trzymane, bo inaczej nie da rady. A to co mama buczy sobie pod nosem w trakcie tej pogoni nie nadaje się do publicznej prezentacji. Tym bardziej stresuje mnie fakt, że już niedługo będę musiałą robić Opuncji codziennie jeden zastrzyk przez kilka lat, jak my to przeżyjemy - mówię uczciwie nie wiem. Bo o ile ze strzykawką z syropem jeszcze mogę biegać o tyle, z zastrzykiem to już mamę też zemdli, bo prawda jest taka, że schiz dziecka na pukncie lekarza jest chyba genteyczny, tylko szkoda, że Groszek akurat tę cechę odziedziczył po mamie, bo tata w tym względzie dzielniejszy.
Przyznaję że życie z aktywnym, chorym, dwuletnim dzieckiem, na które gorączka, o ironio, działa jeszcze pobudzająco jest wbrew jakimkolwiek prawom logiki. Na szczęście dziś gorączki, narazie przynajmniej, nie ma, więc jestem dobrej myśli, że wszystko wróci do normalności, chociaż z drugiej strony dziś dwie godziny na siłę usypiałam Opuncję, bo tak marudziła, że "pan robótka i adam małysz na laptopie", a ja już po prostu ani na jednego ani na drugiego patrzeć nie mogę.
Jeżeli mogę mieć życzenia to bardzo proszę, aby :
po pierwsze moje dziecko nie miewało gorączek i tolerowało lekarzy oraz wszystko to, co owi państwo przepiszą;
po drugie, aby ewentualne rodzeństwo Opuncji miało charakter raczej flegmatyczny, aby się co najmniej dwie strony książki dało przeczytać;-)
Dziękuję.
niedziela, 20 lutego 2011
dwuletnie dziecko
od 1.57 jesteśmy dumnymi rodzicami mądrego, dwuletniego dziecka, które powiedziało, że na prezent chce "jedzenie" i "mama nie krzyczy na prezent". Niezłe świadectwo nam dziecko wystawia, głodzone, na które non stop krzyczy mama;-)Oczywiście Zuziu prezent da się "zrobić";-))
poniedziałek, 14 lutego 2011
klaps
Dziś będzie o karach. Cielesnych i psychicznych.
Był uroczy, niedzielny spacer w miejskiej palmiarni. Były bambusy, palmy kokosowe, bananowce, węże, żółwie i inne gady. Wszystko przebigało jak w filmie familijnym klasy b, czyli teoretycznie straty piniędzy nabilet, ale warto od czasu do czasu pouczesnticznyc w takiej kiczowatej uczcie.
Ad meritum. Dla dopełnienia tej sielankowej atmosfery postanowliśmy udac się jeszcze na kawę do palmiarnianej kawiarni. I tu zaczyna się kino też klasy b, tylko gatunek jakby bardziej w kierunku thrillera. Na pierwszy ogień poszła cena kawy. Była dośc wyoska, więc podejrzewam, że była zrobiona z ziaren wyhodowanych w rzeczonej palmiarni i dlatego taka drogocenna, bo hodowla ciężka. Sernik wiedeński też chyba pieczony w Wiedniu, stąd cena uwzględniała koszty transportu. No ale to był tylko wstęp, do prawdziwej kary. Okazała się nią tradycyjnie córka mamy i taty oraz cierpliwość całej trójki.
Dwie minuty- tyle wysiedziała Zuza na krześle, potem zaczęła krzyczeć, że chce biegać, chodzić i iść do węża. Mamie szczęki chodziły i odbiła piłeczkędo taty. Tata się trzymał i jak mantrę powtarzał, że "zaraz dostanie [dziecko] wciry". I tu właśnie zapalila się w głowie mamy lampka. Klaps. Miejsce publiczne. Kara. Donos. Ogólnie klops. bo dziecko wariuje, rodzice też, ale z nerwów i niemożności wypicia swojej drogiej kawy i delektowania się swoim wiedeńskim ciastkiem prosto ze Śląska, a tu nie ma w rękach,dosłownie, żadnego narzędzia, którym można by okiełznać.
Kawę wypiliśmy na raty, w tempie ekspresowym. Doszliśmy do wniosku, że nasze dziecko ma mało cierpliwości, że dużo ćwiczeń przed nami wszystkimi, i że chyba pomimo całej nagonki na klapsa na pupie dzieci my chyba jednak czasami go damy, bo inaczej już nigdy nie wyjdziemy do ludzi, przynajmniej w towarzystwie naszego, ćwiczącego cierpliwość swoją i naszą, dziecka.
Był uroczy, niedzielny spacer w miejskiej palmiarni. Były bambusy, palmy kokosowe, bananowce, węże, żółwie i inne gady. Wszystko przebigało jak w filmie familijnym klasy b, czyli teoretycznie straty piniędzy nabilet, ale warto od czasu do czasu pouczesnticznyc w takiej kiczowatej uczcie.
Ad meritum. Dla dopełnienia tej sielankowej atmosfery postanowliśmy udac się jeszcze na kawę do palmiarnianej kawiarni. I tu zaczyna się kino też klasy b, tylko gatunek jakby bardziej w kierunku thrillera. Na pierwszy ogień poszła cena kawy. Była dośc wyoska, więc podejrzewam, że była zrobiona z ziaren wyhodowanych w rzeczonej palmiarni i dlatego taka drogocenna, bo hodowla ciężka. Sernik wiedeński też chyba pieczony w Wiedniu, stąd cena uwzględniała koszty transportu. No ale to był tylko wstęp, do prawdziwej kary. Okazała się nią tradycyjnie córka mamy i taty oraz cierpliwość całej trójki.
Dwie minuty- tyle wysiedziała Zuza na krześle, potem zaczęła krzyczeć, że chce biegać, chodzić i iść do węża. Mamie szczęki chodziły i odbiła piłeczkędo taty. Tata się trzymał i jak mantrę powtarzał, że "zaraz dostanie [dziecko] wciry". I tu właśnie zapalila się w głowie mamy lampka. Klaps. Miejsce publiczne. Kara. Donos. Ogólnie klops. bo dziecko wariuje, rodzice też, ale z nerwów i niemożności wypicia swojej drogiej kawy i delektowania się swoim wiedeńskim ciastkiem prosto ze Śląska, a tu nie ma w rękach,dosłownie, żadnego narzędzia, którym można by okiełznać.
Kawę wypiliśmy na raty, w tempie ekspresowym. Doszliśmy do wniosku, że nasze dziecko ma mało cierpliwości, że dużo ćwiczeń przed nami wszystkimi, i że chyba pomimo całej nagonki na klapsa na pupie dzieci my chyba jednak czasami go damy, bo inaczej już nigdy nie wyjdziemy do ludzi, przynajmniej w towarzystwie naszego, ćwiczącego cierpliwość swoją i naszą, dziecka.
wtorek, 8 lutego 2011
stagnacja
czyli ciąg dalszy trudnych słów. Nastąpiła w moim mamokobietowaniu. Nic się nie dzieje, jaki to spokój. Tata wrócił do domu, po wielomiesięczej pracy i oczywiście tradycyjnie działą nam na nerwy, głównie wzrokowe, bo po pierwsze nadal hoduje swoją włosopłetwę, po drugie wszędzie wszystko rozkłada, zostawia i psuje nasz ( znaczy mamy, bo Zuza te zdolnoci to raczej po tacie) ład. Mama wróciłą do pracy, bo ferie dobiegły końca i męczy się i innych swoją przeuroczą osobą. Na dworze panuje zimowo-wiosenna odwilż. I tradycyjnie temepratura plus 6 i lekkie słońce spowodowała, że ludzie uwierzyli, że to już wiosna i wyskakują na ulicę w bluzach. Czekam na pierwsze klapki!
Tradycyjnie mamie nie chce się nic, a szczególnie wymyślać, co by tu zrobić na obiad, żeby się nie narobić i coś zjeść. Marzę nie odparcie i od wielu lat o możliwośći stołowania się tylko w knajpach, ale że nasze wahikuły konsewkentnie nas zawodzą, to narazie jestęmy na etapie, że mama w stanach głębokiej nerwicy musi wymyślać i gototwać, bo trzeba sobie sprawić niezawodny wehikuł.
Co by tu jeszcze? A dziecko!Otóż rozwija się, po ogólnych oględzinach wnoszę, że prawidłowo. Wszędzie zostawia swoje smarki, bo tradycyjnie zresztą, wystarczył dzień, aby powrócił "żłobkowy glut". Ponadto wspomniane już dziecko alergicznie reaguje na swoją matkę- kiedy ta wchodzi do domu dziecko włącza tryb "krzycz o wszytko, co się da, wymyślaj, ile wlezie", czyli jest ciężko i do patologii blisko.
To na tyle tych wieśći ponurej treści. Rozwijamy się w kierunku swojej "przerekalmowanej" dorosłości z myślą, że wszytko już było i powróci jutro.
Tradycyjnie mamie nie chce się nic, a szczególnie wymyślać, co by tu zrobić na obiad, żeby się nie narobić i coś zjeść. Marzę nie odparcie i od wielu lat o możliwośći stołowania się tylko w knajpach, ale że nasze wahikuły konsewkentnie nas zawodzą, to narazie jestęmy na etapie, że mama w stanach głębokiej nerwicy musi wymyślać i gototwać, bo trzeba sobie sprawić niezawodny wehikuł.
Co by tu jeszcze? A dziecko!Otóż rozwija się, po ogólnych oględzinach wnoszę, że prawidłowo. Wszędzie zostawia swoje smarki, bo tradycyjnie zresztą, wystarczył dzień, aby powrócił "żłobkowy glut". Ponadto wspomniane już dziecko alergicznie reaguje na swoją matkę- kiedy ta wchodzi do domu dziecko włącza tryb "krzycz o wszytko, co się da, wymyślaj, ile wlezie", czyli jest ciężko i do patologii blisko.
To na tyle tych wieśći ponurej treści. Rozwijamy się w kierunku swojej "przerekalmowanej" dorosłości z myślą, że wszytko już było i powróci jutro.
wtorek, 1 lutego 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)
prezent
był wrzesień 2008 roku. To było pierwsze badanie USG w 11 tygodniu. Rutynowe. Okazało się, że przezierność karkowa jest przekroczona znaczni...
-
był wrzesień 2008 roku. To było pierwsze badanie USG w 11 tygodniu. Rutynowe. Okazało się, że przezierność karkowa jest przekroczona znaczni...
-
To nie była łatwa ciąża. W 11 tygodniu okazało się, że Zuza ma bardzo dużą przezierność karkową. Potem doszła jeszcze cystic hygroma, czyli...