na wstępie podkreślam, że jestem zwolenniczką, miłośniczką i orędowniczką posyłania dzieci do instytucji, które sprawują opieką dzienną (i nie tylko) nad dziećmi. Nie mam oporów, obaw, obiekcji, czy innych przeszkód, które odstraszałaby mnie od tych instytucji. Uważam, że większości osób tam pracujących należą się medale za cierpliwość i poświęcenie w tej jakże ciężkiej i wymagającej pracy. Z naszymi słodkimi, kochanymi, energetycznymi pijawkami.(Wiem, co mówię, bo moje pijawki są wyjątkowo krwiożercze).
wracając jednak do rzeczy. Czego nie lubię? Otóż na pewno mleka z kożuchem na śniadanie (nie jadałam tego, na samą myśl robi mi się niedobrze, Zu też tego nie jada z moją aprobatą zresztą). No może jeszcze tego skisłego zapachu przepoconych dziecięcych skarpetek, dlatego postuluję, aby dzieci mogły chodzić boso, szczególnie jak pocą im się nogi, tak jak Zu.
Ale nade wszystko nie lubię- sy-la-bi-zo-wa-nia!!! Dziś była kolejna akademia z okazji dnia mamy i taty. I było pięknie i uroczo, dzieci śpiewały, tańczyły, potrząsały sobą nawzajem. Zuza jak zwykle została gwiazdą wybiegu i przyćmiła wszystkich swoim blaskiem. (Naprawdę jest mi już trochę głupio z tego powodu, ale cóż ja poradzę). No i była recytacja- i tu moje serce pękło. Bo uczyłam Zu "kaczki dziwaczki", ba poświęciłam się nawet i koleżankę Zu też nauczyłam, a tu pani kazała im to tak sylabizować i zamiast recytacji był "wykrzyk sylab". Najgorsze jest to, że Zu ma talent do mówienia, a panie mają ten nawyk do wpajania dzieciom zamiast ładnego opowiadania to sylabizowania. I mam dylemat- bo pani jest miła, sympatyczna i naprawdę ją lubię, ale kule bele na złą drogę moje dziecko sprowadza. I głupio mi ją pouczać, ale wolałabym, żeby się w moją recytację nie mieszała, bo mi szkodzi. Bo ja tak nie lubię tandety w kwestii recytacji! (choć chyba nie tylko)
agree
OdpowiedzUsuń