zaczyna się o 6.00. Robot reaguje na budzik i często wbrew swojej woli wstaje. Wskakuje w kapcie i w znienawidzony przez niektórych domowników, ale jednak ciepły szlafrok. I drepcze, taki oszpecony szlafrokiem robot, do kuchni. Naciska guzik ekspresu, w drugiej ręce trzyma szczoteczkę do zębów i szoruje. Bo najważniejsze, aby obie ręce byl zajęte, aby nie mieć poczucia zmarnowanego czasu no i marnujacej sie wolnej ręki. Więc jak już zęby się wyszorują, to jedna ręka ściąga filiżankę z kawą z ekspresu, a druga podsnosi roletę. Cały czas musi być synchron. Potem obie ręce robią zaopatrzenie dla reszty pracująco- uczącej się- uczciwie dodaję, że nie robią tego dla ojca dzieci, gdyż jest to mój szczątkowy przejaw feministycznych skłonności, że ojciec podobnie jak matka ma dwie ręce, które są w stanie pracować w synchronie i naprawdę nie widzę przeszkód, aby sie włączyły do tych "roboczych czynności". Kiedy wszystkie śniadaniówki, woreczki, bidony i inne pojemniki są napełnione, robot zrzuca z siebie "zohydzony przez innych członków stada" szlafroczek i zaczyna głęboko dumać nad tym, czym by tu dzisiaj zaskoczyć wszystkich w pracy i wrzucić na swoje ciało z wałkami w pewnych miejscach, ale o tym innym razem. Po namyśle, niezbyt długim, ale dość intensywnym, wybór zostaje dokonany. Robot zmienia swoje oblicze i wtedy rozpoczyna się najwspanialszy moment całego poranka, ubóstwiany przez wszystkich, konkurujący jedynie z ariami opery włoskiej, bądź romantycznym świergotem ptaków w lesie. Robot vel. matka otwiera swoją paszczę najpierw cichutko, po ludzku można by rzec: Zuza wstajemy, Antek get up, Adam wstawaj. Ale niestety nawoływania pozostają bez odpowiedzi. Robot zaczyna głośniej- jeszcze raz to samo, ale tym razem tylko słychać przekręcanie się na drugą stronę. Wtedy trzeba przejść na kolejny level- podkręcić volume- robot zaczyna kipieć złością do imion dodaje przerywniki w stylu: no już, kurde, znowu się spóźnimy, no tak dalej być nie może, czemu tylko ja wstaję, dobra ja też nic nie robię, mam to gdzieś, zawsze wszystko musicie popsuć. (I ok czasami sa ciche wulgaryzmy, ale zachowajmy dobry ton). Najszybciej na te wrzaski reaguje dziecko A. , które wstaje, owszem, ale jego wstawaniu zawsze towarzyszy jakiś ezgzystencjalny problem w stylu: jestem głodny, chcę mleczkanapkę, deserek, cukierek, słodycz. nie jest to bynajmniej optymistyczne hurra, ale jestem szczęśliwy , a raczej jęczenie od samego rana. Dziecko Z. dołącza bez wyraźnego focha (zazwyczaj), ale zawsze nieogarnięte: Ubieraj się! No już! i siedzi No ubieraj sie, halo! No juz dobra! i siedzi. No Zuza ubieraj się!!! No już, już!! Po czym zaczyna ubierać spodnie na piżamę, albo ewentualnie ściągając piżamę i nie zakłądając majtek. /ot taka artystyczna dusza/. Ojciec dzieci wstaje ostatni o 7.20!!!Plan wyjsćia jest zawsze o 7.30!!Nie reaguje w ogóle na żadne komentarze, narzeknaia, warczenia i inne dźwięki z mojej strony. Jak zombie przetacza się do łazienki i wychodzi jak nowonarodzony. Ubiera się, całkowicie wyłączony, odizolowany od dramatów, które rozgrywają się wokół niego, nie reaguje na narzekania dziecka A. , na krzyki dziecka Z. , że nie chce czesać wlosów, na utyskiwania robota vel. matki, że już ma dość- codziennie tego samego "uroczego" poranka. To jest talent wyłączania się, który robotom nie jest dany, są zbyt mechaniczne i nie mają takich zaawansowanych funkcji. Jest 7. 40, bo zawsze jest te 10 minut spóznienia, co wiąże się z kolejnym narzekaniem robota, że się spóźnimy, że o matko i o Boże!
Poranek po poranku mija, a robot nie wie, którą śrubkę trzeba dokręcić, a może odkręcić, który guzik nacisnąć, aby się zresetować i wyjść z domu jak ludzie, a nie jak inne roboty, bo wszystkie mamy chyba tak mamy. Dość przewidywalny system poranków robotów.